sobota, 26 grudnia 2009

w E14 kształt

Ponieważ Święty M. co nieco ze mną w tym roku uzgadniał, myślałam, że wiem, jaki będzie mój prezentowy hit. A tu jak zwykle okazało się, że życie jest bogatsze. Prezentowym hitem okazała się dołączona do hita potencjalnego instrukcja. Przepisuję ją więc dla PT Czytelników ku ucieszeniu serc i na wieczną rzeczy pamiątkę.

Zaznaczać (uwaga):
*Odpowiedni dla przestrzeni w
nętrza
*Żeby unikać wszelkich potencjalnych, wszelki giętki poza (zewnątrz, zewnętrzny) prowadzą (kierować) dla tego światło (lekki) który jest uszkodzony może być zastępowany wyłącznie przez produkcj &, ich przedstawiciele służby (serwis), albo przez porównywalny wykwalikowany *technician*.

Polecenia dla zastępowania lampy
1. Biorą (przedsiębrać) korek zza wklęsłości
2. Wygięcie meridian (2) globus z lekka do góry i tak pociągają zapewnianie szpilki zza północnego biegunu otwierający w globus (1)

3. pchają globus (1) do strony. Pchnięcie w stosunku do globus od poniżej i zdejmować to zza globus swojej instalacji

4. Teraz wy możecie widzieć lampę. Zmieniają to, zastępujący to z żarówką w E14 kształt, 230V i maksymalny 25 Watt.

5. Miejsce ten globus ziemska w tył w ten budowa.

6. Wygięcie globus meridian (2) poniekąd do góry znow
u, i pchają do elementu tyłu na północny biegun (polak) kuli kuli globus.

Jedno wiem na pewno. Jak mojemu-najpiękniejszemu-ex-aequo-prezentowi przepali się żarówka, to będzie wesoło. A panom z altavisty bądź innego temu-podobnego-urządzenia wciąż jeszcze trochę do prof. Świdzińskiego brakuje...

jest w moim kraju zwyczaj


Jest w moim kraju zwyczaj, że w dzień wigilijny,
Przy wzejściu pierwszej gwiazdy wieczornej na niebie,
Ludzie gniazda wspólnego łamią chleb biblijny
Najtkliwsze przekazując uczucia w tym chlebie.


Na całe szczęście święta w tym roku są wystarczająco długie, bym zdążyła z życzeniami... Trudno mi ująć to lepiej, niż powyżej Cyprian Kamil, a w tegorocznym mailu mój ukochany tutor: światła, radości, spokoju i chwilki oddechu ;-). Tego więc życzę wszystkim tu zaglądającym wirtualnym wędrowcom, waszym bliskim i przyjaciołom. W prezencie pod choinkę mój ulubiony Tuwim, który co roku zachwyca mnie na nowo, i kolęda do śpiewania po domach w wykonaniu krakowiaków. A jak mi żona zeskanuje moją tegoroczną wycinankę, to będzie ilustracja.

Ziemio, ziemiątko,
Nocą nad łóżkiem
Świecisz i krążysz
Różowym jabłuszkiem.
Sny wyogromniały,
Ziemio, zieminko,
Wszechświat stał w pokoju
Świąteczną choinką.
Ziemio, ziemeczko,
Dróżki gwiaździste
Po gałązkach błyskały
Mlekiem wieczystem.
Trzaskały świeczki,
Świerkowe świerszcze,
Anioł zaniemówił
Najpiękniejszym wierszem
.

wtorek, 22 grudnia 2009

dla mkw, acz nie tylko

http://www.preces-latinae.org/thesaurus/Hymni.html

Tempus Nativitatis (Christmas Time)

404

The Hymns and Carols of Christmas

"Drat!" The Herald Angel says,
"Page Not Found," the screen displays.
"404": the error code;
Where's that page?
It just won't load!

I’m sorry that you can’t find the page you were looking for, but I'd like to help.


There are several reasons why you might not be able to find the page, including

  • Misspelled URL ("index.html" as opposed to "index.htm").
  • Incorrect case ("INDEX.HTM" vs "index.htm").
  • Heavy traffic on the Internet or at the server.
  • A page renamed or removed from the site.
  • The Webmaster has been a very bad boy and will probably get a lump of coal from Santa.

Things you can do:

If you have a few moments, please email the webmaster with a description of the broken link, so that a repair can be made. It will also be a reminder to the Webmaster to (1) check all links and republish and (2) take another look at the server logs.

Thanks!

poniedziałek, 21 grudnia 2009

voila

...no i z pomocą Dużej się udało.

sobota, 19 grudnia 2009

wkleiłabym tu obrazek

...oczywiście ze wskazaniem źródła, ale nie umiem. Jak ktoś umie, niech pomoże. Jest w nagłówku bloga chinchilli, znanej mi z chadowego forum, niegdyś pisującej pod nickiem bosa_mysz, i bardzo mi się (on czyli obrazek) podoba. Eccolo: http://chinchilla.blox.pl/

Swoją drogą dopiero teraz tknęła mnie myśl przewodnia obu nicków, a na wspomnienie tycich łapek łezka zakręciła się w oku. Czyżby chinchilla miała szyla?

wtorek, 15 grudnia 2009

z Parandowskiego - cd

- Ach, mój Horacy, nie ogarniasz tego. (...) Nasza własna kultura rozszerzyła się po wszystkich kontynentach i miliony ludzi uczą się myśleć i odczuwać z tych samych książek. To w ich tłumie ja żyję i to ich tłum mnie przeraża. Przerażają mnie stosy papieru zadrukowanego, które dzień w dzień wyrzuca z siebie świat białego człowieka, duchowego potomka Grecji i Rzymu, przerażają mnie biblioteki rosnące z każdą godziną, olbrzymie cmentarzyska natchnień, porywów, pragnień, nadziei. To, co stworzę, padnie w tę przepaść jak kamień. 

-Wiekuista gorycz przemijania! Znam to. Lecz cóż na to poradzić, że czas przynosi zagładę dziełom ludzkim? Trzeba tworzyć dla teraźniejszości. Dano wam życie, które musi wam wystarczyć. Powiesz może, że jest ono zbyt krótkie? Z pewnością, na przykład w porównaniu z dębem. (...)

Ludziom nie dogadza, by dąb żył swoim drzewnym życiem, chcą jeszcze, by był trochę człowiekiem. Jest to śmieszne urojenie. Do czego zmierzasz? Czy wolałbyś być dębem? Nie, ponieważ wiesz, że twoje życie jest bogatsze. Zresztą, rozumiem cię, przyjacielu. Nie sądź, że moja pogoda przyszła mi tak łatwo. Doszedłem jednak do tej prostej prawdy, że muszę tworzyć dla siebie, dla swoich, dla swojego czasu. Widząc w końcu, ile udało mi się zrobić, miałem na tyle dumy i szczerości, by powiedzieć, że przetrwam, dopóki Rzym istnieć będzie. Okazało się, że dodano mi znacznie więcej. Czy zdołałbym to osiągnąć, gdybym zamiast szlifować swoje strofy, gryzł się, że i tak pochłonie mnie wieczność i że nie warto się trudzić?

- Powiedz, Horacy, czy nie jesteśmy śmieszni, tragicznie śmieszni?

- Jesteście śmieszni, jeśli sądzicie, że od każdego z was zaczyna się świat i poezja. Cóż z tego, że tylu było przed wami i tylu jest was dzisiaj? Przez całe moje życie nie przyszło mi na myśl, że poeta mógłby  się zajmować spisem ludności. Powinieneś natomiast zrobić inne obliczenie. Pomyśl, ile jest słów, ile możliwych między nimi związków! (...) Myślałem nieraz, że nie starczy mi życia, aby bodaj drobną cześć mojego języka, języka poczciwych chłopów latyńskich, powiązać w orszaki taneczne, które od początku świata nigdy dotąd się nie zeszły. Twój język na pewno nie jest uboższy, ale ty... Wiesz, jak nie znoszę lichych poetów, a słuchając twoich utyskiwań już zacząłem żałować, że trafiłem do twego mieszkania. 

- Jesteś okrutny, Horacy.

- Nie, tylko chciałem ci przypomnieć tę prostą prawdę, że kto ma coś do powiedzenia, nie troszczy się o to, czy ktoś inny może to również powiedzieć, ani nie szpera z niepokojem w książkach, czy nie zostało to już powiedziane. 

Jan Parandowski, ibidem

...i tego się trzymajmy pisząc mgr doktoraty i habilitacje ;-)

zapiski z lektury

- Zdaje się nam często, żeście nas ograbili - wy, przodkowie, i nęka nas zazdrość, że byliście już kiedyś tym, czym my  jesteśmy i że przed nami mieliście nasze mózgi i serca. 

- Unosisz się i pleciesz głupstwa. Każda dusza zawiera w sobie mieszaninę wiekuistej radości i wiekuistego smutku, które w tym składzie nigdy się nie powtarzają. (...) Poezja jest stara jak świat i skończy się dopiero z nim razem. Wynaleziono pług, aby zaspokoić głód chleba, i wynaleziono poezję, aby zaspokoić głód piękna. 

- Błogosławione istoty, które ją wynalazły tak dawno! Gdyby to pozostawiono dopiero naszym czasom, byłoby już za późno. Nie masz pojęcia, Horacy, w jak okropnych czasach żyjemy. Nie wiesz, co znaczy technika, maszyna, za długo by ci to było tłumaczyć. Powiem ci po prostu, że są to demony pożerające wszystko, co niepospolite i osobiste, aby otoczyć człowieka tworami bezdusznymi, podobnymi lub takimi samymi we wszystkich domach, na wszystkich ulicach, w każdym mieście i kraju. (...) Możesz się przekonać, jakiego spustoszenia dokonały te demony, jeśli się rozejrzysz choćby po tym pokoju. Z wyjątkiem dwóch albo trzech rzeczy znajdziesz tu same przedmioty zrobione według szablonu w dziesiątkach tysięcy. 

- Zauważyłem od razu, że urządzenie twego pokoju jest marne, ale nie znałem przyczyny. 

- Jest ono złowrogie. W każdym sprzęcie czai się siła niszcząca, która chce obalić, sponiewierać, zgładzić czas Fidiasza i Michała Anioła, Polignota i Rafaela, świat brązów korynckich i Celliniego, mozaik i Partenonu. Siedzę tu pośród tych demonów i ze swoją kartką papieru, z tym piórem i z głową rozpaloną wydaję się sam sobie zabytkiem. 

- I nie robisz nic więcej jak to, co robiły przed tobą wszystkie pokolenia. Od pierwszego człowieka wszyscy narzekali na swoje czasy. Zawsze byly one albo za skąpe, albo zbyt rozrzutne, za głuche albo za hałaśliwe i każdy poeta przeżywał chwile, w których sądził, że nie ma już nic do zrobienia. (...) Jesteśmy wiecznymi kochankami świata. Jak w złączonych ustach pary zakochanych, w naszych powtarzających się pieśniach świat odzyskuje wciąż swoją młodość. Jesteśmy nieśmiertelną młodością świata. (...)  

Przypuszczam, że nie ma już nowych myśli. Są tylko nowe kombinacje starych, odwiecznych idei. Było ich na świecie w ogóle mało i zostały wypowiedziane na długo nie tylko przed twoim, ale i moim urodzeniem. Któregoś z pośmiertnych dni odwiedziłem dziwnego człowieka. Wziąłem go za poetę, okazało się jednak, że był raczej uczonym. Szukał czegoś, co nazywał kamieniem filozoficznym, i obiecywał sobie, skoro go odkryje, przemienić lichy ołów w złoto, a ludziom dawać wieczną młodość. Przypatrywałem się jego pracy. Na ognisku wielkim jak w kuźni obracał mnóstwem dziwacznych przyrządów, co chwila biegł do półek, rozsnutych po wszystkich ścianach, porywał jeden z tysiąca słojów i wylewał zeń parę kropel do gotującego się kotła. Mieszał to wszystko razem, prażył, próbował, znów szukał innych połączeń, zziajany, trawiony gorączką, uporczywy, bezsenny. Od wieków umysł ludzki pracuje w taki sam sposób. Miesza, gotuje, przewraca, łączy z sobą myśli z różnych półek, które się dotąd nie spotkały, choć może tęskniły za sobą, sprzeczne przemienia w zgodne, całkowite rozkłada na części, aby je kojarzyć w nowe związki, błądząc nieustannie, najczęściej nie wiedząc, co wyniknie z tych przypadkowych stopów, i raz na stulecie albo i rzadziej pozwala sobie wypocząć pod cieniem jakiejś starej harmonii jak sub tegmine fagi Marona.  

- Powiedz mi, Horacy, który jesteś mądrzejszy o całą przepaść grobu: dlaczego to wszystko i po co, i dokąd? 

- Zaszedłem do ciebie, aby pogawędzić o rzeczach ziemskich, i używałem języka, który obaj rozumiemy. Jakże możesz żądać, bym zaczął mówić słowami, których niepodobna przetłumaczyć?

- To znaczy, że ani nasza myśl, ani nasze słowo tamtych rzeczy nie dosięga?

- Nie dosięga - zabrzmiało jak echo i na ścianie, na której rysował się dotąd cień poety, nie było już nic widać.


Jan Parandowski, "Rozmowa z cieniem"

niedziela, 13 grudnia 2009

poniedziałek, 30 listopada 2009

mumia

Próbowałam wczoraj pisać o zmumifikowaniu literatury dawnej. O tym, że najpierw archeolog musi trupa wykopać, potem filolog ekshumować, a na końcu tłumacz podejmuje próbę reanimacji. A nóż się komuś kiedyś uda i Leukonoe zmartwychwstanie? Niniejszym informuję, że bóle porodowe Mesjasza trwają. Kciuki potrzebne stale i wciąż. A myśl moją odnalazłam dziś w uczonej książce z początku ubiegłego stulecia. Proszę Państwa, oto miś. 

Był [dramat antyczny] grecki, posągowy, którego teorję nawet podał Arystoteles. To, co do nas dotarło, tchnie wielkością, tchnie poezją. Nawet komedja grecka śród najdziwaczniejszej, satyry pieni się od poezji. Weźmy na przykład „Żaby" Arystofanesa. Charon wiezie cienie przez wody podziemia, a chóry żabie rechocą śpiew czyśćcowy: „Brekekekeks koaks, koaks. . . Brekekeks koaks, koaks. ." Takby pisał Wagner. 


Ale dramat grecki umarł razem z antyczną Helladą.Umarł; bo to, co pozostało po nim w bibljotekach, to, jak słusznie Goethe powiada, „szata tylko". My już dziś nie w stanie zrozumieć potęgi dramatu greckiego. Nie odczuwamy owej niesłychanej grozy, gdy w scenie ostatniej grzmiał głos boga wyrokiem... Dusza grecka uleciała z dramatu greckiego. Pozostało to, co zabalsamowały bibljoteki. 



niedziela, 29 listopada 2009

miszehu laszir ita?

prosto z akwarium:  

Gdy na sercu coś ci leży - napij się na zdrowie
Kiedy chandra nie odpuszcza - śpiewaj ze mną wraz
Gdy na stole brak już czystej - polej czystą wodę
Woda życia to wszak życie - czegóż więcej trza?

Niech już przyjdzie odkupienie - niech już!
Niech już przyjdzie odkupienie - niech już!
Niech już przyjdzie odkupienie - niech już!
Wszak mesjasz jest tuż tuż...

(Szmerke Kaczerginski & IB)

KTO DA WIĘCEJ?

z dwojga złego chyba lepszy miuzik jest tu:
http://www.library.upenn.edu/media/Freedman/zol.wav

a gorszy tu:

Various - Theodore Bikel - Zol Shoyn Kumen Di Geule .mp3



Found at bee mp3 search engine


A teraz uprzejmie proszę
pani żono i Joanno i Marysiu i nie wiem jeszcze kto ;-)
a) potwierdzić odbiór i udzielić informacji zwrotnej
b) znaleźć mi jakieś ładne wykonanie
c) ulepszyć wersję z akwarium
d) i kontynuować dzieło raz rozpoczęte ;-)

czwartek, 26 listopada 2009

lawina bieg od tego zmienia

Moja mama powiedziała mi, że klika w brzuszek pajacyka. Wtedy, kiedy wchodzi na bloga. Gdy za długo tu nie piszę, opieprza metodą najskuteczniejszą z możliwych: Czyli mówi: "bo jak nie ma nic nowego to się zniechęcam i wtedy nie klikam". Mówię, żeby ustawiła pajacyka jako stronę startową. A ona mi na to, że nie. Że będzie klikać z bloga i że jeśli mi zależy, to mam się nie lenić. No i tak. Metoda stara jak świat, wyjątkowo niehumanitarna, za to wyjątkowo skuteczna; nazwy nie wymienię.

No więc z braku weny (a raczej oddając wenę Leukonoe, a cesarzowi co cesarskie) w ramach prac upiększających dodałam parę obrazków na pasku po lewej. Ot, deklaracja ideologiczna. Dzielę się z Wami tym, co jest mi bliskie, i lobbuję na rzecz. Można się zastanawiać po co. To przecież tylko kropla w morzu. Wiem. Ale tyle mogę. Mogę też wkleić tu kawałek pewnego traktatu, który od zawsze mnie porusza.

Epoka nasza czyli zgon,
Ogromna Die Likwidation,
Jak długo rzec nie umiem potrwa,
O jakich usłyszymy łotrach.
Ceń ją, bo przez nią świat się zmienia
Budzący lekkie zastrzeżenia.

Żywot grabarza jest wesoły.
Grzebie systemy, wiary, szkoły,
Ubija nad tym ziemię gładko
Piórem, naganem czy łopatką,
Pełen nadziei, że o wiośnie
Cudny w tym miejscu kwiat wyrośnie.
A wiosny nima. Zawsze grudzień.
Nie rozpraszajmy jednak złudzeń.

Ciebie zapraszam dziś do arki,
Która przez czasu potok wartki
Na nowe brzegi nas poniesie.
 

Lądujesz w zatopionym lesie,
Mgły opadają, w górze tęcza
I gołąb liść zielony wręcza.
Za sto a może za lat dwieście,
Gdzieś w Taorminie, może w Trieście,
We Francji (Chinach Europy),
Czy tam, gdzie dzisiaj stolic groby –
Maleńkie centrum nauk błyśnie
I hasło nowej da ojczyźnie.
Patrz, jak zmieniona perspektywa:
Już nie to wielkim się nazywa,
Co się nam wielkim wydawało.
Kroniki są już kartą białą.
Ci, którzy dzisiaj dzieje tworzą,
Pod darń trawników głowę złożą,
Wnuk barbarzyńców zamyślony
W słońcu tam czyta stare tomy,
Dawny mu wawrzyn czoło pali,
Myśli o tych, co zachowali
I poprzez ciemność skarb przenieśli,
O którym znów się składa pieśni.

Lecz nie jest moim to zamiarem
Przyszłość otaczać złudnym czarem.
 

Po przyszłościowej cóż iluzji,
Jeżeli dniom codziennym bluźni
I ufność nie po równi dzieli
Pomiędzy współobywateli.

Żyjesz tu, teraz. Hic et nunc.
Masz jedno życie, jeden punkt.
Co zdążysz zrobić, to zostanie,
Choćby ktoś inne mógł mieć zdanie, 
 


Nowa k o n w e n c j a już się tworzy,
Nie mów: konwencja długich noży.
Nie wątpię, że jest bardzo zła,
Lecz wynalazłem ją nie ja.
 

Oskarżaj, jeśli masz ochotę
W weneckich bankach sztaby złote,
Elżbietę, Lutra, kres Armady,
Wersalskie bale, defilady,
Tatarów, że nas najechali,
Wojnę Stuletnią – i tak dalej.
Choćbyś zazdrościł psom i ptakom,
Musisz ją przyjąć j a k o t a k ą,
A więc po prostu jak zdarzenie
Na naszej obrotowej scenie –
I płyniesz w tym społecznym fakcie,
Jak orzech w Nilu katarakcie.


Nie jesteś jednak tak bezwolny,
A choćbyś był jak kamień polny,
Lawina bieg od tego zmienia,
Po jakich toczy się kamieniach.
I, jak zwykł mawiać już ktoś inny,
Możesz, więc wpłyń na bieg lawiny.
Łagodź jej dzikość, okrucieństwo,
Do tego też potrzebne męstwo,
 


(...) Zbyt wieleśmy widzieli zbrodni,
Byśmy się dobra wyrzec mogli
I mówiąc: krew jest dzisiaj tania –
Zasiąść spokojnie do śniadania,
Albo konieczność widząc bredni
Uznawać je za chleb powszedni.


A więc pamiętaj – w trudną porę
Marzeń masz być ambasadorem.



No więc proszę podpisać, co jest do podpisania, a zwłaszcza http://8hours.eu, klikać codziennie w brzuszek pajacyka, zaglądać na stronę http://ratujtybet.org, zaadoptować wirtualnie jednego z Najpiękniejszych Psów Świata oraz, last but not least - nie marudzić mi tu. Nawet jeśli to tylko marzenia, to dla mnie są ważne. O. Dixi.

środa, 25 listopada 2009

kindersztuba, a raczej brak

"A to świnia! Niektóre magisterki jak widać są zupełnie niewychowane" - napisała mi w smsie szósta z wnuczek babci Hali. No właśnie. Nie wiem jak jej, ale moja zdecydowanie do nich należy. Leży i kwiczy i listopad jej się nie podoba, a PMS jeszcze mniej. Blogowi również nie. Proszę o wybaczenie.

wtorek, 10 listopada 2009

byłam w śródborowie

Agata (acz nie moja siostra) zamówiła, jeśli dobrze pojęłam, notkę o konferencji. Mama też marudzi, że przestroga na potym życia jej się nie podoba. No to macie, co chcecie. Tyle powiem o minionym weekendzie:


Byłam w Śródborowie.
Tak, byłam w Śródborowie.

To naprawdę wielkie przeżycie.
Po prostu pojechać i być w Śródborowie.
Po prostu pojechać i być.


Więc byłam w Śródborowie.
Siedziałam w Śródborowie.
Taka jak jestem to byłam i siedziałam...
A potem się zmęczyłam.
I stałam w Śródborowie.
Stałam w Śródborowie i widziałam.




Mówili mi: pojedź.
Pojedź i zobacz.
Musisz tam pojechać i zobaczyć.
Mówili mi: pojedź.
Tym bardziej że możesz.
To musi być wspaniałe
Śród-booo-róóóóóów


Więc dobrze, powiedziałam.
Pojadę i zobaczę.
I opowiem wam jak było w Śródborowie.

I byłam. Pojechałam.
I byłam i widziałam.
Stałam i siedziałam w Śródborowie.

Mówili mi: pojedź.
Pojedź i zobacz.
Musisz tam pojechać i zobaczyć.
Mówili mi: pojedź.
Tym bardziej że możesz.
To musi być wspaniałe: Śród-booo-róóóóóów


A teraz mówię: nie wiem.
Nie powiem wam bo nie wiem.
Nie wiem jak było w Śródborowie.


Lecz mówię wam pojedźcie
postójcie i posiedźcie
bo nie warto nie być w Śródborooo
ooo ta ra ra la la la la ooooooooo ooo o ta la la la
Śródboróóóóóóóóów
ta da da da...


PS a tu melodia

poniedziałek, 26 października 2009

przestroga na potym życia

Gwarzyłyśmy sobie niedawno z Anią o zadach i waletach bycia bogatym. Sebastyan Petrycy z Pilzna, pierwszy w Polsce hurtowy tłumacz Horacego, we wstępie do swego dzieła tako rzecze w kwestii owey:


Jako staremu po świecie włóczyć sie nie przystoi, tak rozsądnemu pożyteczno. Pożytek dwoj: swój, przestroga na potym zycia, bo choć kto pieniądze utraci, wielki przecię pożytek ma, gdy sie obacz, jak po szkodzie dalszej szkody sie chronić; cudzy, gdy z bywałego niebywały w rzeczach wzór bierze tego sie chronić, co jemu szkodziło. On gęsty i gruntowniejszy w przestrodze takiej; ten rzadki i szczęśliwy; bo z trudna człowiek przystawa do dobrego, gdzie pierwej nie ukusi złego. 

Ja lata sobie przyznać muszę, rozsądku nie śmiem, chyba za twą łaskę, którą, jeśli u ciebie mam, memu i po świecie powłaczaniu, i fraszek tych pisaniu dziwować sie nie będziesz; bo dobry i łaskawy umysł sprawy ludzkie na dobrą stronę obraca, zwłaszcza, gdy nie wie jasnych przyczyn. Jeśli nie mam, a mogę ją słowy dobremi od ciebie otrzymać, tak pocznę; życia na świecie ludzie z przyrodzenia pragną, a życie dwojakie jest: wedle dusze i wedle ciała, a obojga zatrzymanie z wielką pracą przychodzi. 

Wedle ciała życie - prace do nabywania zywności; wedle duszy życie - prace dobrego ludziom życzenia potrzebne. Żyć sobie - żywność mieć przystojną; żyć ludziom - czynić ludziom dobrodziejstwo jest; bo kto pamiątkę u potomków z pochwałą zostawia po śmierci swojej, żyje. A nie może tego uczynić, jedno przez dobre sprawy i dzieje. A kto dobrze nic na świecie nie czyni, nie żyje. 

W tym rożność, iż którzy mają od przodków zostawioną majętność, z mniejszą pracą i znaczniej mogą żyć, bo majętność jest naczynie dobrego czynienia, to jest drugiego życia.

niedziela, 25 października 2009

słowo na niedzielę

Przeczytałam w zeszłym roku malutką, niepozorną książeczkę, która z różnych powodów okazała się dla mnie bardzo ważna - wydany w serii "Zaczepki" tekst (lub raczej kolaż tekstów) Stanisława Obirka "Religia - schronienie czy więzienie?". Oto fragment:

Na własny użytek ukułem wyrażenie, które akceptują również moi niewierzący przyjaciele: łaska wiary, łaska niewiary. W tym dość zaskakującym zapewne kontekście łaska jest rodzajem poczucia wdzięczności wobec Boga (dla wierzących) i wobec natury ludzkiej (dla niewierzących) za doświadczane poczucie wierności wobec własnego projektu życiowego. Wierności opłaconej nierzadko konfliktem z inaczej myślącym otoczeniem. Wydaje mi się, że takie spojrzenie na problem wolności stwarza przestrzeń, w której zarówno wierzący, jak i niewierzący mogą się spotkać bez poczucia wyższości czy niższości. krótko mówiąc, najważniejszą sprawa jest  egzamin z condition humaine, która czyni nas pielgrzymami w drodze do wciąż nieznanego celu. (...)

Pozwolę sobie przywołać bliskie mi stwierdzenie Leszka Kołakowskiego, który we wprowadzającym eseju do książki "Co nas łączy? Dialog z niewierzącymi" - "Wiara dobra, niewiara dobra" napisał: "wiara jest prawomocna. Niewiara jest prawomocna. Nie są to jednak dwa sprzeczne wzajem korpusy doktrynalne, dwa zbiory twierdzeń, ale raczej przeciwstawne postawy umysłowe i moralne. mniemam, że obie są potrzebne naszej kulturze". Ja mniemam podobnie. 

I ja (=iza) takoż mniemam.

No tak, ale jaki to ma związek z tytułowym pytaniem o charakter religii - schronienie czy więzienie? Ano taki, że Leszek Kołakowski właściwie na nie odpowiedział - to zależy. Bywa, że człowiek wierzący dostrzega w religii schronienie, rodzaj ochronnego parasola przed niepokojącymi pytaniami i udrękami ducha, ale bywa i tak, że dla niewierzącego sama perspektywa rezygnacji z autonomii rozumu jawi się jako nieznośnie opresyjna i w gruncie rzeczy niegodna człowieka myślącego. Osobiście obie perspektywy uznaję nie tylko za możliwe, ale w pewien sposób obecne jednocześnie w moim postrzeganiu religii. Zdałem sobie z tego szczególnie wyraźnie sprawę, gdy napięcie pomiędzy instytucjonalną formą religii a moimi własnymi przemyśleniami stało się coraz bardziej dotkliwe. Zresztą dla obu stron. 

Takoż również mniemam. Co prawda instytucjonalna forma religii specjalnie chyba nie przejęła się dotkliwym napięciem emocjonalnym, jakie odczuwam. Taka różnica między byciem celebrytą a małym żuczkiem. Ma laasot.


PS A dziś życzę wszystkim wszystkiego itd z okazji obchodzonego w dniu 25 października Dnia Kundelka (o którym to fakcie poinformowała mnie przed chwilą wraz z okolicznościowymi życzeniami w pakiecie moja niezastąpiona starsza siostra).

sobota, 24 października 2009

rymem ochełzdane

Ich M. Panom Panu Mikołajowi Panu Zygmuntowi 
z Wielkich Kończyc Mniszkom
Wojewodzicom Sędomierskim Braciej rodzonej
spolnie i rozdzielnie
D.Sebastyan Petrycy Medyk
życia dobrego i wesela życzy.

W wielkiej wadze u wielkich ludzi zawdy bywali poetowie, Miłościwi Panowie, bo ci w pismach swoich zamykali pożyteczne nauki do życia na świecie przystojnego, przedkładając ludziom przed oczy albo subtelnie zmyślne, abo prawdziwe historye. Co sie wszystko ściągało nie tylko do naprawy, ale też i do uciechy ludzkiej. Naprawa w przykładach rozmaitych, uciecha w słowach, czescią rymem ochełzdanych, czescią instrumentem muzykalnem, bądź lutnią bądź lirą ozdobionych zamyka sie. Dla czego Aleksander Macedo, Arcesilaus, Ptolomeus Filopater, Hiparchus w Homerze, hiero Syrakuzanus, Krezus Lidyjski król w Symonidzie i w Pindarze, syrukuzani w Eurypidzie, Augustus Cezar w Wirgilem i w Horacem usilnie sie kochali tak, że z niemi, jako z ludźmi mądremi, o wielkich rzeczach rozmawiali i wielkie im poszanowanie oddawali. 

piątek, 23 października 2009

nie ma tego złego

Primo: rozszyfrowałam zagadkę. 23 X o 18 miałam oddać klucz do kabiny w Buwie. Ha! Secundo: w związku z tym, że szabatowa randka mi się wściekła (przełożyła na listopad), a ja przypomniałam sobie o kluczu, polazłam do tego buwu i siedziałam w nim do oporu (mojego). A w buwie:
  • Pogwarzyłam towarzysko z panem antykwariuszem, odkrywszy zbrodnię na prawach autorskich w nowym wydaniu Konfucjusza.
  • Zabrałam aparat panu robiącemu zdjęcia filozofom celem zrobienia mu lepszego zdjęcia, które zrobiłam. Pan się ucieszył i podziękował oraz zaprosił mnie na stronę www.fotokonkurs.info.
  • Obejrzałam wystawę fotograficzną "Dwa pokolenia - jedno spojrzenie".
  • Nakrzyczałam CAPSLOCKIEM na samprasaranę
  • Przeczytałam konspekt jej pracy i kazałam go rozwinąć.
  • Napisałam notkę "po co komu tutor" i parę maili, które nie chcą się wysłać.
  • Założyłam 4 pliki na 4 następne kawałki mgr, przekleiłam do nich plan tychże kawałków i napisane fragmenty.
  • Spotkałam brodatego profesora i zagadnęłam go, czy nie zechciałby przetłumaczyć dla mnie Leukonoe celem dołączenia do panteonu chwały.
  • Zamówiłam z magazynu Petrycego w wydaniu Łosia.
  • Odwiedziłam panią w starych drukach, która mnie pamiętała.
  • Złożyłam tamże 2 rewersy, pogodziwszy się uprzednio z faktem, że plik, w którym pracowicie przepisałam wszystko, co mi z jednej z owych dwu książek potrzebne - zaginął bezpowrotnie, czyli siedzi gdzieś i śmieje się ze mnie w najlepsze. Trudno.
  • Poprosiłam panią ze starych druków, żeby wywołała mi z XIX w. docenta.

W ostatniej z wyżej wymienionych kwestii - pani się bardzo starała, ale docent, jak na XIX wiecznego docenta przystało, nie zamieścił numeru telefonu gabinetu _nigdzie_ (ani na stronie buw, ani w katalogu pracowników, itd). Z pomocą przyszedł nam pan z informatorium. Dodzwoniłyśmy się, ale odebrała maszyna. Cóż. Zawsze tak jest, gdy chcę się z docentem spotkać, zdążyłam już przywyknąć. Bierny opór?

Gdy oddawałam panu w kamiennym kręgu kartę dostępu do zbiorów specjalnych, ucięliśmy sobie pouczającą pogawędkę:
- i jak, dodzwoniły się panie do tego docenta?
- no tak, ale nikogo tam nie ma...
- bo wie pani, normalni ludzie o tej porze nie pracują. A już w piątek...
- no fakt, w sumie szabat....
- dopiero o 18!
- nie, o zachodzie słońca.
- ho ho, tak tak, w zasadzie to teraz już zachodzi wcześniej....

Na okoliczność szabatu, o którym pan mi przypomniał
  • Wyniosłam Petrycego do kabiny celem przeczytania wstępu i obejrzenia uwag krytycznych.
  • Wypiłam karmelowego shake'a z automatu.
  • Obejrzałam wystawę Berlin-Yogyakarta. Od hitlerowskiego terroru wobec osób homoseksualnych do praw człowieka dzisiaj i ze zgrozą przekontemplowałam dane z mapy świata.  
  • Powiesiłam niniejszą notkę.
  • Podpisałam petycję "wszyscy na tak", do czego niniejszym zachęcam
  • Póki co nie oddałam klucza do kabiny.
No więc z braku randki szabat spędziłam niekoszernie. Tym bardziej niekoszernie, że jutro tradycyjnie spotykam się z Anią w tym samym celu. Za to - ha, jak pożytecznie! I przyjemnie przy okazji. Nie wiem czy argument jest wystarczający, i czy pan Mojsze Rabejnu zgodzi się, że cel uświęca środki - ale jako że randkę przełożyłyśmy na listopad, to ja przekładam szabat na niedzielę. Dzień święty święcić wszak należy. Howgh.

po co komu tutor

-----------------------------------------------------------------
From: (przeterminowana, upierdliwa) studentka
Sent:
Friday, October 02, 2009 6:08 PM
To: tutor

Subject:
PROSZE ZWONIDź JEźLI KTO HCE PO RADY
-----------------------------------------------------------------

Zgodnie z napisem na kołatce - dzwonię. Do tutora (jeszcze). W kwestii newralgicznej bo/i wstydliwej. Z pytaniem: Co Pan myśli, co by Pan radził, znając mnie i res.
Ad rem:

Przygotowanie 60 stron lektur na egzamin mgr jest dla mnie - z oczywistych i znanych nam obojgu powodów - łagodnie mówiąc dużym wyzwaniem. Zabierałam się już do tego parę razy, ale wychodzi mi na to, że straciłam dar podzielnej uwagi w czynnościach życiowych i muszę po kolei. Więc chwilowo odłożyłam i skupiam się na Leukonoe. Ale jakiś czas temu przyszło mi do głowy jedno rozwiązanie i myśl ta natrętnie powraca. nie wiem, Czy jest mądra i na ile. Pytam - co wydaje się Panu mądrzejsze/bardziej skuteczne:

a) napisać pracę mgr, złożyć ją a następnie usiąść na 4 literach ze słownikiem, perseuszem i dobrymi ludźmi, i przegryzając się przez tekst z bólem uczyć łaciny i greki na nim? myślę, że per saldo trochę się nauczę, klapki w głowie otworzą i że po przeczytaniu 5 stron poetyki kolejne 10 pójdzie mi szybciej, no i tak dalej funkcją daj Boże wykładniczą.


Plusy:

  • 30% czasu na mgr i lektury, 10% na pracę wyrobniczą o poranku, 30% na spanie, 30% na inne funkcje życiowe z czarnymi dziurami włącznie. Szacunek dość optymistyczny, biorąc pod uwagę porę roku. 
  • Ból, pot i łzy = namiastka zadośćuczynienia => trochę ulgi i mniejszych wyrzutów suma.
Minusy:

  • frustracja i zniechęcenie oraz 
  • wykorzystywanie krewnych i znajomych, bo na korki funduszy brak

b) pochodzić grzecznie w październiku, listopadzie i grudniu, na prawach (a tym samym przywilejach i obowiązkach) wolnego słuchacza na następujące zajęcia:
- GOJŁ z Krzysztofem (2x2h)
- Grekę 2 rok z p. Mikułą (3x2h, w grafiku pasuje mi 5 z 6) Myślę, że zarówno Krzysztof, jak i p. Monika by mnie na zajęcia wpuścili, i że żadne z nich ani by mnie nie zjadło, ani mi nie odpuściło.

Minusy

  • kosztem czasu na mgr, opracowywanie lektur i pracę wyrobniczą.
  • Zmiana proporcji: 10% mgr i lektury, 20% zajęcia, 10% praca wyrobnicza o poranku, 30% spanie, 30% reszta.
Plusy:  
  • zrobię to, co dawno zrobić powinnam i co robić AD 2001/2002 próbowałam, a czego wykonanie z przyczyn obiektywnych wówczas możliwe nie było. 
  • Co poprawi humor, ułatwi zmierzenie się z tekstami i zachęci do tego.
    Co w ostatecznym rozrachunku zaowocuje lepszym opracowaniem tekstów i o milimetr mniejszymi wyrzutami suma. 
  • Last but not least, zamiast dręczyć krewnych i znajomych po godzinach, będę mogła podręczyć prowadzących w godzinach pracy.

Hm. Jak tak to rozpisałam, to mnie wychodzi na b).
Choć nieco się go boję, że zamiast pisać wciągnę się w grekę i łacinę i znowu zgubię ostateczny cel studiów, którym de facto (i o zgrozo) są trzy literki, a nie nauczenie się łaciny i greki na poziomie przedwojennej
matury. Bo ten cel prawdziwy, czyli dorośnięcie - już dawno osiągnęłam. I dlatego mierzi mnie to, że za to nie dają dyplomu...

No ale co Pan myśli w rzeczonej kwestii?

skruszona i mocno onieśmielona
jeszcze studentka
ib.


-----------------------------------------------------------------
From: tutor
Sent: Friday, October 03, 2009 10:52 AM
To: (przeterminowana, upierdliwa) studentka

Subject:
Re:PROSZE ZWONIDź JEźLI KTO HCE PO RADY
-----------------------------------------------------------------

Myślę, że nie bierze Pani pod uwagę jeszcze jednego 'minusa' (by użyć Pani terminologii) w odniesieniu do rozwiązania 'b'; a mianowicie, ja nie wierzę w to, że nawet chodząc na zajęcia w charakterze wolnego słuchacza nie rozdrobni się Pani na tematykę zajęć, pewien pomysł, który wpadnie do głowy ni z tego ni z owego, brak zgody na jakieś sformułowanie itp., itd., co spowoduje, że czas na przygotowanie lektury radykalnie się zmniejszy. Wtedy proporcje będą zupełnie inne i pomysł po prostu spali na panewce, powodując 'frustrację i zmęczenie'...

Ostatecznie to Pani podejmie decyzję, natomiast, jeżeli mam coś sugerować, to jednak rozwiązanie 'a', a frustracji i zmęczenia nigdy Pani nie uniknie, jeżeli mierzyć już miarę dorosłości.

Pozdrawiam,
RAS


--------------------------------------------------------------
From: (przeterminowana, upierdliwa) studentka
Sent:
Friday, October 02, 2009 6:08 PM
To: tutor

Subject:
PROSZE ZWONIDź JEźLI KTO HCE PO RADY
----------------------------------------------------------------------------
Dzień dobry.
Ughhhhh.

I tym sposobem staje się Pan głosem rozsądku, podejrzewam, że w 100% pokrywającym się z głosem mojej pani Marysi - bo jej tego pytania to nawet nie ośmielam się zadawać. Ale dziękuję, naprawdę, bo w zasadzie o taki feedback mi chodziło. Jakiś cichy głosik też mi to mówi, ale pokusa... no, pokusa zawsze jest. Gdyby jej nie było, nie uczylibyśmy się tybetańskiego i nie czytali gramatyk malajalam ;)

Tak, obawiam się, że "minus" sformułowany jest bezbłędnie, choć to nieprawda, że go przeoczyłam - to miałam na myśli mówiąc, że błyskawicznie zgubię cel. Cały problem moich studiów na tym polega. Że w ciągu pół roku zapomniałam, że chodzi o 3 literki, a przeformułowałam to sobie, że chodzi o króliki z kapelusza. Co po 3 miesiącach zamieniło się w konkret: nie dać się Smokowi i udowodnić mu, że zrozumiem, o czym mówi. Mhm. Cel w zasadzie osiągnęłam (w takim stopniu, w jakim mnie interesował - królika na własny użytek wyciągnąć potrafię i językoznawcze iluminacje co jakiś czas przeżywam). Ni cholery  nie mogę się pogodzić z tym, że nikt mi za to nie chce dać dyplomu, summa cum laude najchętniej. No i tak............ Gdyby gubienie celu na czas stało się dyscypliną olimpijską, miałabym złoty medal w kieszeni.

Co do frustracji... najgorsze jest to, że ona powoduje rzucenie przedmiotem o ścianę i zapadnięcie się w czarną dziurę, a to wybitnie nie sprzyja rozprawieniu się z problemem. Może jednak spróbuję metodą wymyśloną wcześniej, czyli siedzenia na 4 literach z dobrą duszą na krześle obok i mottem - "ryjem i do przodu", nie ważne w jakim tempie. Z prośbą o wsparcie moralne w takim razie.

Dziękuję raz jeszcze za odpowiedź i utwierdzenie w tej resztce rozsądku, która mi jeszcze została, a może - która dopiero się rodzi (bóle porodowe Mesjasza?). Jak byłam mała, mama zawsze powtarzała mi "rusz rozumkiem". Hm. Staram się jak umiem, ale obawiam się, że ona czasem nie przewidziała możliwych rezultatów ;)

ib.

czwartek, 22 października 2009

lebensraum (odsłona 2)

Obiecany Kępiński o lebensraumie cały czas czeka na przestukanie. W międzyczasie to samo w wydaniu Budki Suflera:


Świat się wokół nas wciąż mniejszy staje,
Kontynenty na odległość dłoni są,
Samoloty jak z dziecinnych bajek,
Ponad głową coraz szybciej niebo tną.
Ludzie wciąż wędrują wielkim, głośnym stadem,
Z pomieszania mowy słychać jeden głos
Zbudowano drugą, większą Wieżę Babel,
Kto pamięta tamtej, pierwszej wieży los?

Świat się kurczy jak przekłuty balon,
Człowiek też maleje szybko razem z nim,
Przerażony swą niewielką skalą,
Coraz bardziej samotnieje w tłumie tym.
Stąd ucieczki nieprzytomne pustą drogą,
Jakby gdzieś coś za zakrętem było tam
I te wiersze napisane dla nikogo,
I te płótna pełne nostalgicznych plam.

Wieża Babel,
Piękny, choć nieludzki ląd,
Coraz dalej,
Czy to postęp, czy to błąd,
Coraz dalej
Coraz trudniej uciec stąd

środa, 21 października 2009

spóźniona laurka

Mojego Pana-Od-Historii mało kto lubił, lub może raczej - mało kto poważał. Bo choć spokojny, nie wadził nikomu, to - nieporadny, nieśmiały, z nosem umazanym kredą i jeszcze tragiczniej upapranymi kredowym pyłem czarnymi dżinsami nie umiał ani zapanować nad klasą (stosunek płci 28:5), a już zwłaszcza nad grupą 17 kobiet, ani przemocą wlać nam wiedzy do głowy. Kazał czytać źródła, nie podręcznik - a jak wiadomo uczeń pozbawiony tradycyjnych narzędzi nauczycielskiej opresji jest jak niemowlę wrzucone do wielkiej wanny z wodą. "Kartkówek, kartkówek, prac domowych i odpytywania!" - im bliżej matury, tym goręcej domagała się moja klasa, zwołując specjalne zebrania na przerwach dla rozpatrzenia grozy sytuacji.

Podjęliśmy nawet próby wyręczenia go w tej kwestii: na naszą wyraźną prośbę pierwsze 5 minut lekcji oddawane było ochotnikowi (lub raczej, bo częściej - ochotniczce), który przypominał tonącym niemowlętom, który mamy wiek i w jakiej części globu się znajdujemy. Pomysł upadł, gdy skończyli się ochotnicy. Podobnie - chyba nawet kiedyś udało nam się wymusić ze 2 kartkówki. No ale nie nauczyliśmy się do nich, więc Pan nam się zniechęcił.

Na wspomnianych akapit wyżej zebraniach broniłam Pana-Od-Historii jak lwica; u mojego boku pałętały się jeszcze ze dwa-trzy lwiątka. Gros mojej klasy zastanawiało się, jak go (prośbą? groźbą? kijem? marchewką?) zmienić. Nie zmienić w sensie changer DE prof, tylko changer LE prof (=nie zdjąć białą koszulę i założyć czarną, albo w ogóle T-shirt, tylko przefarbować białą na różowo i obciąć jej rękawy, bo koszula, generalnie, niczego sobie i taka dobra gatunkowo, szkoda by jej było, dziś już takich nie robią...).

Targana porywami realizmu próbowałam rozpaczliwie klarować współziomkom, że - abstrahując od pytania, czy delikwent sam widzi taką potrzebę - mało prawdopodobne jest, by banda rozwydrzonych gówniarzy jakąkolwiek metodą mogła zmienić dorosłego człowieka. Że może lepiej skorzystać z tego, co daje, a reszty szukać gdzie indziej. Ale to nie jest coś, co licealiści lubią najbardziej. Ci, co uczą studentów wiedzą też, że nie jest to nawet coś, co studenci lubią najbardziej. Niedługo doktoranci też przestaną to lubić. Kurs zaciekawionego szukania należałoby rozpocząć w przedszkolu, a może i w żłobku. My jednak zaczynamy reformę szkoły od matury, a uniwersytetu - od Bolonii i punktów ECTS. Powodzenia.

Ja do dziś dziękuję niebiosom, że historii uczył mnie właśnie on. A greki mój jeszcze bardziej nieudolny metodycznie, choć wprawniejszy w sztuce cyrkowej tutor (choć bez metodycznej wirtuozerki uprawianej synchronicznie przez konkurencję zapewne skończyłoby się to tym, czym moja nauka łaciny). A hebrajskiego Szoszi, która o metodyce i jedynie-słusznej-metodzie-komunikacyjnej zielonego pojęcia nie miała, nie ma i prawdopodobnie mieć nie zamierza. Szoszi też broniłam jak lwica, zebrań specjalnych nie było, no ale babskie marudzenie na przerwach - i owszem. Bo dziewczynki na hebraistyce niewiele się różnią od żądnych fajerwerków licealistów. No, może tym, że nie chodziło im o kartkówki i prace domowe, tych ostatnich Szoszi zapewniała pod dostatkiem. Ale tak bez fajerwerków... ona nic nie robi... w ogóle się nie przygotowuje... Ludzie, ludzie, ale po co ma się przygotowywać, jeśli nie musi??? No jak to po co. Dla zasady. I żeby ładnie i kolorowo było. I żeby samo do głowy weszło, bez tłuczenia tych nudnych ćwiczonek.

I jeszcze był Smok, straszny Smok. U niego też próżno by szukać porządku, a metodyki jeszcze próżniej, ale ziejąca siarka sprawiała, że nikomu nie przychodziło to do głowy. A nawet niektórzy go lubili. Ja tam wiem jedno. Gdyby nie oni, ta cała czwórka - nie byłabym taka, jaka jestem. Intelektualnie, ale i - tak normalnie, po ludzku.

* * *

Laurkę tę wystukałam któregoś jeszcze pięknego jesiennego dnia, a przyjrzawszy się jej bacznie zamierzałam (?) powiesić na okoliczność rocznicy bitwy pod Lenino oraz Dnia Wojska Polskiego vel KEN (i nie chodzi o aleję). Alem tę wiekopomną datę chyba niestety przegapiła. Więc na wypadek, gdyby w gniazdku na akacji drżała z niepokoju jakaś niepocieszona pani słowikowa - kajam się i wieszam dziś. Belfrom moim ulubionym i/lub nieulubionym i/lub nie moim dedykując.

runtime error

Próbując ogarnąć entropię, która rozpełzła się po moim stole (hehe, pełzająca entropia...), znalazłam kartkę. Białą, gładką A6, wyrwaną z bloczku. Na kartce data: 23 X o 18, zakreślona w kółku. I nic poza tym. Hm. Ratunku. Mamoooo. Słoniocy. Co miało wydarzyć się 23 X o 18????? Gdzie i z kim - nie daj Boże - miałam się w piątkowe popołudnie spotkać? Rzecz jest o tyle paląca, że w tym samym terminie przyjęłam już (wcześniej? później? w międzyczasie?) zaproszenie na randkę. Prawdopodobieństwo, że zapisana data dotyczy tejże właśnie randki jest bliskie zeru. No i co teraz. Wystawię kogoś do wiatru na mieście czy pod moimi drzwiami? I kogo? I jak się o tym przekonam, jeśli potencjalne gromy nie spadną na moją głowę?

Wie ktoś coś? A zwłaszcza - wie ktoś, skąd się u mnie ta beznadziejna świecka tradycja zapisywania na karteluszkach terminów i numerów telefonu bez identyfikacji, czego dotyczą? I/lub jak ów zgubny nawyk zgubić? Z numerem telefonu jest o tyle lepiej, że w ostateczności można pod niego zadzwonić...

poniedziałek, 19 października 2009

pani w rejestracji

Jako że zeszłotygodniowy pogrzeb Marka Edelmana okazał się również gwałtownym pożegnaniem z jesienią, parę razy zdarzyło mi się wspomnieć to wydarzenie w jakiejś nieśmiertelnej rozmowie o pogodzie. Na czekając w lecznicy przy Anielewicza na moją ulubioną panią dentystkę. Pani w rejestracji zadumała się: "ho ho, tak tak, to był wielki człowiek, ja go bardzo szanowałam..." Pomyślałam sobie: no, nie jest z nami jeszcze tak źle. Pani mówi dalej: "Wie pani, dlaczego? Bo to był jeden z niewielu [strategiczna mina] nie lubię tego określenia... [mina jeszcze bardziej wymowna, ściszenie głosu] ... Żydów... [powrót do normalnego tonu] ...którzy przyznawali, że uratowali ich Polacy."

Pomijając kwestie merytoryczne i odwieczny handel martyrologią, ugryzłam się w język, żeby nie zapytać, dlaczego słowo "Polak" jej w tym zdaniu nie przeszkadza. Bo mnie jakoś zaczyna niewygodnie uwierać. To, że uwiera, znaczy chyba, że jego treść nie jest mi obojętna, choćby nie wiem jak były otwarte granice UE i choćbym nie wiem iloma językami mówiła.

Przypomniała mi się rozmowa z mkw na okoliczność petycji w obronie pobitego studenta Collegium Civitas - o rasizmie, antysemityzmie, poczuciu narodowej wspólnoty i temu, jak pojęcie to przeformułowuje się w obecnych czasach. Oraz jeden z najbardziej poruszających mnie tekstów Tuwima, a w nim pewien koronny argument, z którym emocjonalnie głęboko się utożsamiam (z pozostałymi w zasadzie też; ale to, że się utożsamiam z Tuwimem, to żadne novum).


"Jestem Polakiem, bo mi się tak podoba. To moja ściśle prywatna sprawa, z której nikomu nie mam zamiaru zdawać relacji, ani wyjaśniać jej, tłumaczyć, uzasadniać. Nie dzielę Polaków na "rodowitych" i "nierodowitych", pozostawiając to rodowitym i nierodowitym rasistom, rodzimym i nierodzimym hitlerowcom. (...) 

Gdyby jednak przyszło do uzasadniania swej narodowości, a raczej narodowego poczucia, to jestem Polakiem dla najprostszych, niemal prymitywnych powodów, przeważnie racjonalnych, częściowo irracjonalnych, ale bez "mistycznej" przyprawy. Być Polakiem - to ani zaszczyt, ani chluba, ani przywilej. To samo jest z oddychaniem. Nie spotkałem jeszcze człowieka, który jest dumny z tego, że oddycha.


Polak - bo się w Polsce urodziłem, wzrosłem, wychowałem, nauczyłem; bo w Polsce byłem szczęśliwy i nieszczęśliwy; bo z wygnania chcę koniecznie wrócić do Polski, choćby mi gdzie indziej rajskie rozkosze zapewniono.

Polak - bo dla czułego przesądu, którego żadną racją ani logiką nie potrafię wytłumaczyć, pragnę, aby mnie po śmierci wchłonęła i wessała ziemia polska, nie żadna inna.


Polak - bo mi tak w domu rodzicielskim po polsku powiedziano; bo mnie tam polską mową od niemowlęctwa karmiono; bo mnie matka uczyła polskich wierszy i piosenek; bo gdy przyszedł pierwszy wstrząs poezji, to wyładował się polskimi słowami; bo to, co w życiu stało się najważniejsze - twórczość poetycka - jest nie do pomyślenia w żadnym innym języku choćbym nim jak najbieglej mówił.


Polak - bo po polsku spowiadałem się z niepokojów pierwszej miłości i po polsku bełkotałem o jej szczęściu i burzach.


Polak dlatego także, że brzoza i wierzba są mi bliższe niż palma i cytrus, a Mickiewicz i Chopin drożsi niż Szekspir i Beethoven. Drożsi dla powodów, których znowu żadną racją nie potrafię uzasadnić.


Polak - bo przejąłem od Polaków pewną ilość ich wad narodowych. Polak - bo moja nienawiść do faszystów polskich jest większa, niż do faszystów innej narodowości. I uważam to za bardzo poważną cechę mojej polskości."



Gdy się tak zastanawiam nad tym tuwimowym tekstem sześćdziesiąt lat później, wychodzi mi, że poczucie przynależności do narodowej wspólnoty najlepiej oddaje fraza "czuły przesąd". To, że w imię czułego przesądu toczą się najkrwawsze wojny, jest cokolwiek przerażające. To, że z tych samych powodów istnieją jeszcze na świecie języki inne niż angielski - napawa otuchą, przynajmniej mnie. Ja również, jak Tuwim, myślę, że to język w największym stopniu definiuje tożsamość i wypełnia treścią słowo "ojczyzna". Treścią czułych przesądów?

piątek, 9 października 2009

Markowi

Pogrzeb Marka Edelmana był piękny, godny i bardzo smutny. Odszedł jeden z lamed-wowników. Chyba zrobił miejsce następnemu, bo świat wciąż istnieje. Smutno.... Choć podobno należy się uśmiechać.



Nikt nie krzyczał, nie klaskał, nie przepychał się. Nawet kamery i obiektywy były ciche i smutne. Nie padło ani jedno słowo, pod którym nie mogłabym się podpisać. Jedyne, czego mi zabrakło, to "zog niszt kejnmol", powalczyłam więc z nią sobie trochę i wklejam tu.  Próbuję z robaczkami. Poprawki i konstruktywną krytykę przyjmuję z wdzięcznością. Śpiewa Paul Robesson na koncercie w Moskwie z 1949.



זאָג נישט קיינמאָל אַז דו גייסט דעם לעצטן וועג,
כאָטש הימלען בלײַענע פֿאַרשטעלן בלאָע טעג ;
ווײַל קומען וועט נאָך אונדזער אויסגעבענקטע שעה –
עס וועט אַ פּויק טאָן אונדזער טראָט – מיר זייַנען דאָ


Zog niszt kejn mol az du gejst dem lectn weg
Chocz himln blajene farszteln bloje teg
Kumen wet doch unzer ojsgebengte szo
S'wet a poik ton unzer trot, mir zenen do!

Nie mów nigdy, że ostatnią kroczysz z dróg
Choć ołowiany blask przysłania błękit chmur
Jeszcze nadejdzie wszak nasz wytęskniony czas
Odgłosem kroków naszych wybrzmi ulic bruk.


II

פֿון גרינעם פּאַלמען - לאַנד ביז לאַנד  פֿון ווייַטן שניי,
מיר קומען אָן מיט אונדזער פּייַן, מיט אונדזער וויי.
און וווּ געפֿאַלן ס'איז אַ שפּריץ פֿון אונדזער בלוט,
ס'וועט אַ שפּראָץ דאָרט אונדזער גבֿורה אונדזער מוט.


Fun grinen palmenland biz wajsn land fun sznej
Mir kumen on mit unzer pajn mit unzer wej
Un wu gefaln iz a szpric fun unzer blut
Szprocn wet do unzere gwujre unzer mut

Z zieleni kraju palm po wiecznych śniegów biel
Idziemy, a wśród dróg ból i cierpienie lśnią.
Gdzie choćby kroplą wsiąkła w ziemię nasza krew
Odwaga, siła tam wyrosną niczym dąb.






III
ס´וועט די מאָרגן-זון באַגילדן אונדז דעם הייַנט,
און דער נעכטן וועט פֿאַרשווינדן מיטן פֿייַנט,
און אויב פֿאַרזאַמען וועט די זון אין דעם קאַיאָר –
ווי אַ פּאַראָל זאָל גיין דאָס ליד פֿון דור צו דור.

S'wet di morgnzun bagildn unz dem hajnt
un der nechtn wet farszwindn mit dem fajnt.
Nor ojb farzamen wet di zun un der kajor
Wi a parol sol gejn dos lid fun dor cu dor.

Gdy przyjdą jutra dni nie zgaśnie złoty blask,
Wczorajsze zło przeminie dziś jak mija noc.
Gdyby opóźnić kiedyś miał się słońca wschód
Tę pieśń poniosą pokolenia z ust do ust.




IV
דאָס ליד געשריבן איז מיט בלוט און ניט מיט בלײַ,
ס´איז ניט קיין ליד פֿון אַ פֿויגל אויף דער פֿרייַ.
דאָס האָט אַ פֿאָלק צווישן פֿאַלנדיקע ווענט,
דאָס ליד געזונגען מיט נאַגאַנעס אין די הענט.


Dos lid geszribn iz mit blut un niszt mit blaj
S'iz kajn lidl fun a fojgl af der fraj
Dos hot a folk cwiszn falndike went
Dos lid gezungn mit naganes in di hent.

Ta pieśń pisana nie błękitem jest lecz krwią.
To żaden skoczny ton, wolnego ptaka śpiew.
To z karabinem w ręku naród śpiewał ją,
Wśród ruin domów, ścian co upadały wkrąg.


V
טאָ זאָג ניט קיינמאָל אַז דו גייסט דעם לעצטן וועג,
כאָטש הימלען בלײַענע פֿאַרשטעלן בלאָע טעג.
ווײַל קומען וועט נאָך אונדזער אויסגעבענקטע שעה –
עס וועט אַ פּויק טאָן אונדזער טראָט – מיר זייַנען דאָ!
 

To zog niszt kejn mol az du gejst dem lectn weg
Chocz himln blajene farszteln bloje teg
Kumen wet doch unzer ojsgebengte szo
S'wet a poik ton unzer trot, mir zenen do!

Więc nie mów nigdy, że ostatnią kroczysz z dróg
Choć ołowiany blask przysłania błękit chmur
Jeszcze nadejdzie wszak nasz wytęskniony czas
Odgłosem kroków naszych wybrzmi ulic bruk.




Oraz jeszcze jedno nagranie. Filmik tragiczny, ale za to miejsce symboliczne. Ja również śpiewałam tę pieśń w ponarskim lesie, AD 2002. Tu chyba nie nasz rocznik, ale Fania, bibliotekarka Instytutu i bojowniczka wileńskiej partyzantki - wciąż ta sama.




Marku. Podrap mi tam rude Szczeżujstwo za uchem...

niedziela, 4 października 2009

forumowa jesień

Obiecany Kępiński i Lebensraum będzie, ale póki co korzystam z weny okołomgr i oddaję się Leukonoe. Oraz okrutnie wciągającej korespondencji z młodszymi siostrzyczkami maści wszelakiej i innymi SzKorami. Póki się więc Kępiński nie przestuka, wklejam jesienne sprawozdanie z mojego ulubionego forum dla wariatów:

Jesień-euforia, czy jesień-smutek?
poetkam 29.09.09, 21:00 Odpowiedz
Jak jest u Was? U mnie jak zwykle reaktywnie. Ostatnio fruwam- mam powody :-) Kupiłam mieszkanie - tak, musiałam się pochwalić! Znalazłam w moim mieście stowarzyszenie wspierające artystyczną działalność i.. wyobraźnia gna naprzód. Napędzam się... Szok. Jest świetnie. Kocham jesień. Kocham życie. Kocham siebie. I w ogóle wszystkich. ;-))
-------------
Duczka: mamusiu, takie jest życie...

Re: Jesień-euforia, czy jesień-smutek?
Od -2 do +1 w skali od -5 do 5, z przewagą tego, co akurat reaktywne - ostatnio dołów, bo łatwiej uciekać, niż składać indeks i pisać mgr; głowa w piasek zawsze kusi.
Z cichą nadzieją, że to jest remisja, wreszcie, po tylu latach karuzeli w postaci (ultra) rapid cycling. We wrześniu i październiku. Listopada i grudnia się boję i wolę o nich nie myśleć. Ale po cichu modlę się do boginii lamo o dalszą łaskawość.
Lekarzy nie pytam, jak to się nazywa, nazywam sobie sama na własny i forumowy użytek. Lekarz pilnuje leków i tak nam obojgu jest chyba dobrze. To ja mam się czuć dobrze, a nie lekarz tak o mnie myśleć. co on myśli - prawdę mówiąc mało mnie obchodzi.
----------------
Im bardziej Puchatek zaglądał do środka, tym bardziej Prosiaczka tam nie było...

nieśmiało

     >>> Planuję, porządkuję, czekam, cieszę się.
     >>> O.
     ----------------------
     >>> Nie oczekuję już / od życia samych róż

Ja też. Dobrze mi z tym stanem i boję się go stracić. Ale i ten strach nie jest już tak paraliżujący, jak przez ostatnie 6 lat. To moja wielka zmiana i moje wielkie zwycięstwo. Efekt 300h psychoterapii i nie powiem ilu PLN, czasu i łez w nią zainwestowanych.
------------------
Im bardziej Puchatek zaglądał do środka, tym bardziej Prosiaczka tam nie było...

sobota, 3 października 2009

:(((((( [*] [*] [*]

"W Warszawie w wieku 87 lat zmarł na zawał serca Marek Edelman – ostatni żyjący przywódca powstania w getcie warszawskim, po którego upadku walczył w Powstaniu Warszawskim, działacz antykomunistycznej opozycji demokratycznej, autorytet polityczny i moralny, społecznik, wielki człowiek i niezrównany kardiolog. Hanna Krall przeprowadziła z nim w roku 1977 wywiad-rzekę Zdążyć przed Panem Bogiem. Sam o sobie mówił, że był świadkiem strasznych czasów. Wydawało się, że będzie żył wiecznie."

Dlaczego pierwszym linkiem, którego na hasło "marek edelman pogrzeb", jest ten do strony rfi.fr - Bóg jeden raczy wiedzieć. Artykuł w sekcji polskiej. I po francusku również, ale nie ten sam. Piotr Kaminski, journaliste à la rédaction polonaise de RFI: « Voila une personne de moins a laquelle on pourra se referer. Il etait tres difficile a faire peur. C'était quelqu'un de tous les combats pour la liberté. Quand Marek Edelman se prononçait sur une décision morale et politique, on l'écoutait. ». A w artykule po polsku wypowiedzi oficjałów i celebrytów:
  • Były ambasador Izraela w Polsce, Szewach Weiss, powiedział o nim: „Marek Edelman nigdy nie przestał walczyć o wolność człowieka i o wolność Polski”. 
  • „To była bardzo ważna obecność dla Polaków, dla nas wszystkich”, wyznał ks. Adam Boniecki, redaktor naczelny „Tygodnika Powszechnego”.  
  • Prezydent Lech Kaczyński, ustami jednego ze swych doradców, Macieja Wypycha, poinformował, że jest wstrząśnięty wiadomością o śmierci Marka Edelmana. 
  • Lech Wałęsa powiedział o Edelmanie: „to była wielka i bardzo wyjątkowa postać. Będzie go nam brakować. Niech spoczywa w pokoju wiecznym”. 
  • Premier RP Donald Tusk powiedział: „Jego autorytet uszlachetniał demokrację w wolnej Polsce. Opuścił nas człowiek, którego podziwiałem”. 
« Il n’ y a pas de pourquoi ! Pas de pourquoi ! Et quelle différence cela fait un pourquoi ? Chacun suit sa trajectoire de vie. Ces 60 000 hommes disparus, si on est un peu responsable de leur sort, il faut rester avec eux. D’une façon ou d'une autre. »

Jeśli wierzyć rfi (to wszak genialne źródło wiedzy o tym, co dzieje się w Polsce), pogrzeb Marka Edelmana odbędzie się najprawdopodobniej w najbliższy czwartek. Nie lubię ostatnio chodzić na pogrzeby. W lecie zeszłego roku przebrała się miarka. Ale chciałabym pójść. Najchętniej z kimś. Any benevoles welcome.

czwartek, 1 października 2009

lebensraum

Jest parę rzeczy w codziennej codzienności, których okrutnie nie lubię. To nielubienie wiele mnie czasem kosztuje, bo mało kiedy spotyka się ze zrozumieniem.

Nie lubię, nie trawię, nie znoszę:
1) telefonu gdy dzwoni, zwłaszcza jeśli jest to komórka a ja akurat robię siku w kiblu na stacji benzynowej w pozycji żurawia, a w/w gówno dzwoni mi w kieszeni
2) poczty głosowej
3) poruszania się samochodem i środkami transportu publicznego
4) nachalnych reklam na bilboardach, w skrzynce pocztowej, mailowej i pań dzwoniących z zaproszeniami na pokaz pościeli wełnianej oraz pana Dariusza Kąckiego wkładającego mi do skrzynki oraz w drzwi i na wycieraczkę ulotki firmy multimedia, a następnie wyciągającego mnie z wanny odwiedzinami w tym samym celu.

...i pewnie jeszcze paru rzeczy, będę donosić na bieżąco.
Zamiast tego zdecydowanie wolę:

1) mail lub gg, bo mogę odpowiedzieć na wiadomość wtedy, gdy mam do tego czas, głowę i ochotę. mogę oddzwonić, jeśli ktoś mnie prosi, zwłaszcza jeśli powie mi kiedy, a jeśli napisze, że to ważne i szybko, na pewno tym bardziej to zrobię.
2) sms, bo jest bardziej dyskretny i mniej inwazyjny, a odczytywanie go nie wymaga przykładania telefonu do ucha i słuchania pani z ery.
3) chodzenie na piechotę, ew. rower, nawet w mrozie i na deszczu. tylko na mniejsze odległości, dlatego marzę o wyprowadzce z Warszawy.
4) krajobraz miejski i wiejski nieupstrzony szyldami reklamowymi oraz święty spokój w moim prywatnym czasie i domu. z możliwością wykąpania się w wannie włącznie. Dlatego jw.

Dla większości rzeczy, których nie lubię, potrafię znaleźć realną alternatywę. Jeśli mogę mieć prośbę do osób, które lubią mnie - stosujcie te alternatywy.

Antoni Kępiński mówi, że to kwestia Lebensraumu. Pierwszy wymieniony przez niego w cytowanym dwa posty temu fragmencie NERWICORODNY CZYNNIK, powodujący SMĘTEK NASZEJ CYWILIZACJI. W następnym poście przepiszę jego słuszne poglądy na wszystko.

wtorek, 29 września 2009

ups

Przegapiłam. Ogólnopolski dzień solidarności z osobami chorymi psychicznie. Wychodzi mi, że 17 września (hmm.....), choć ostatnio wątpię w moje umiejętności googlania, więc ktoś mógłby zweryfikować. We wrześniu w każdym razie.

Kiedyś potwornie się tego bałam. "Kiedyś", czyli odkąd pamiętam. Od lat wczesnonastoletnich. "Tego", czyli choroby psychicznej. Bałam się schizofrenii. Schizofrenię miała moja ciotka, siostra mamy. Samobójczyni. Dwa lata temu mój nos zaczął mi mówić, że coś się tutaj nie zgadza. Zaczął mi mówić, że Ewa nie chorowała na żadną schizofrenię. Że to było MD vel ChAD, tak jak u mnie, lub raczej odwrotnie. Podpytywałam mamę. Nie wiedziała, nie pamiętała, nie kojarzyła. "To było dawno", "o tym się nie mówiło"...

W lipcu mama wreszcie znalazła i pozwoliła dotknąć, a nawet otworzyć zeszyty z dziadkowymi bazgrołami. I pierwsze co z nich wyszło - to to, że miałam rację. Że mój nos, kierujący się wyłącznie swoją nosią intuicją, miał rację. Bez dwóch zdań, bez wątpienia. Z wypisów ze szpitala, z dziadkowych zapisków. Z rozmowy z Bożeną U., koleżanką Ewy ze szkolnej ławki, która w pierwszych 3 zdaniach powiedziała mi:
- przede wszystkim - to wiesz, ona później miała to, co dziś nazywamy bipolar...
- tak, wiem. Też to mam.
- no tak, ale teraz inne czasy, inne leki...

Czy inne czasy? Nie wiem.
Czy inne leki? Nie bardzo.
Lit, walproiniany, karbamazepina, - od lat 70-tych.
Litem, który łykała Ewa, próbowała mnie nakarmić zarówno pani Irena, jak i obecny pan dr superhiperchadowyspecjalista. Ale się nie dałam, uparta jestem. Bo się boję. Dlaczego bardziej boję się litu, niż przeciwdrgawkowców? Nie mam pojęcia. Dyskutowaliśmy kiedyś przy stole we trójkę, z mamą i Łukiem, co lepsze. Wyłysieć, rozchrzanić tarczycę czy zejść na śmiertelną wysypkę, która wprawdzie zdarza się rzadko, ale jak już - to skutecznie. Zdania były podzielone: Łuk twierdził, że wyłysieć. Mama, że chyba tarczyca. Ja, że chyba z trojga złego najlepsza jest wysypka.

No więc łykam lamotryginę, i ona faktycznie jest nowa. Co jest zaletą i wadą jednocześnie. Zaletą - bo można liczyć, że jak nowa, to może mniej skutków ubocznych, może bardziej "sprofilowana"? Wadą, bo jak nowa, to długofalowych skutków ubocznych nie zna nikt. W przeciwieństwie do litu na przykład. Uznałam że wolę zaryzykować śmiertelną wysypkę i nieznane atrakcje w bliżej nieokreślonej przyszłości, niż wyłysieć albo mieć niedoczynność tarczycy. Kwestia priorytetów, n'est-ce pas? Wysypka mnie szczęśliwie ominęła, a co do reszty, to zobaczymy. Ktoś musi być królikiem.

Jako zaś jestem uparta w ogóle i antylekowa w szczególności, decyzja zabrała mi trochę czasu. Mądry pan dr, co nieco zniecierpliwiony, próbował mnie w styczniu-lutym-marcu nabrać:
- Ma pani mnóstwo możliwości...
- Jakie mnóstwo, jak cztery???
- No... (zmartwił się, że mu się sztuczka nie udała)... wie pani... cztery to już coś!
- Aa, to tak jak w tych językach indiańskich, gdzie system liczebnikowy składa się z 3 elementów: jeden, dwa i mnóstwo, tak?
- No, mniej więcej.

No więc wychodzi z tego wszystkiego, że bałam się MD. Dzień dobry. Nadal się boję, ale już trochę mniej. I przestałam widzieć granicę między normalnością a szaleństwem, między depresją a MD, między MD a schizofrenią.Nie ma jej. Jest continuum.

A ostatnio uświadomiłam sobie, że jeśli Ewa zabiła się w wieku 25 lat - to tak, jakbym ja nie żyła od lat 4. Od powrotu z Portugalii. A żyję. To może można mieć nadzieję, że jeszcze trochę pożyję? Zrobiło się jakoś - trochę raźniej. I tego trzymać się trzeba.

smętek cywilizacji

Czytam "Melancholię". Wreszcie. Na liście lektur wylądowała parę miesięcy temu, wtedy, gdy odkryłam Kępińskiego. Późno? Późno. Lepiej późno niż wcale. "Rytm życia", który kiedyś kupiłam w taniej książce i odstawiłam na półkę w kategorii "do przeczytania" - to jedna z najważniejszych książek, które przeczytałam. Sięgnęłam po nią pewnej styczniowej nocy, w rozpaczy: zagubiona w gąszczu znaków zapytania, spłakana, bardzo, bardzo zmęczona. Nie wiem, dlaczego zaczęłam czytać właśnie to, a nie np. Musierowicz. Wiem, że Kępiński wylał miód na moje zrozpaczone serce. Wytłumaczył. Nazwał to, czego przez tyle lat nazwać nie umiałam, zadał pytania, które były we mnie, ale nie umiałam ich sformułować, wreszcie - udzielił odpowiedzi, takich, do jakich sam doszedł. Pokazał azymut. Genialny azymut.

x. Tischner zwykł mawiać o sobie: "najpierw jestem człowiekiem, potem filozofem, potem długo długo nic, a dopiero potem księdzem".

Zaprawdę zaprawdę powiadam Wam -
Kępiński wielkim lekarzem był.
Wielkim filozofem był.
Wielkim człowiekiem był.


Więc będą teraz wypisy z "Melancholii" w odcinkach. Trochę mam dylemat, czy lepsze długie posty, ale całościowe, czy pocięte na kawałki. Próbuję okrajać i wybierać, ale jest mi trudno. Można mi w tym pomóc i się wypowiedzieć w komentarzach, którą opcję PT Czytelnicy wolą. A jak nie, to wyjdzie w praniu. Howgh.

PS Podkreślenia moje.

* * *

W ostatnich latach wiele uwagi poświęca się nerwicorodnym czynnikom współczesnej cywilizacji. Zagadnieniem tym zajmują się ludzie różnych specjalności - historycy kultury, socjologowie, psycholodzy, psychiatrzy, filozofowie itd. Ale nawet niespecjalistę uderza dysproporcja miedzy naukowo-technicznymi osiągnięciami naszej cywilizacji a stopniem zadowolenia z własnego życia. Jest to swoisty smutek spełnionej baśni. Najśmielsze marzenia ludzkości ziściły się, a mimo to człowiek się nie cieszy, co więcej - jest niezadowolony z tego, co stworzył, z czasów, w których żyje, czuje bezsens własnej egzystencji, tęskni za formami życia bardziej prymitywnymi i prostszymi, za powrotem do natury, buntuje się przeciw czasom, w których żyje, nie widzi sensu swego życia, swej roli w tym, co go otacza, z zazdrością patrzy na ludzi żyjących w bardziej pierwotnych formach cywilizacyjnych, którzy potrafią cieszyć się życiem, szczerze śmiać się i bawić. A on sam, mimo wygód i wszelkich udogodnień, jakie przynosi współczesna cywilizacja, jest smutny, znudzony, niezadowolony z siebie i otaczającego go świata, nie widzi możliwości poprawy, lęka się zagłady atomowej.

SKĄD BIERZE SIĘ TEN SMĘTEK NASZEJ CYWILIZACJI?

Bardzo trudno jest odpowiedzieć na pytanie od czego zależy ludzkie szczęście i umiejętność cieszenia się życiem. Można jednak w przybliżeniu określić, jakie czynniki we współczesnej cywilizacji wpływają na obniżenie nastroju. Trzy grupy czynników, jak się zdaje, należałoby tu wyróżnić, mianowicie
  • te, które wpływają na wzrost uczuć negatywnych
  • te, które utrudniają realizację postawy "nad" (tendencji twórczych) i
  • te, które paraliżują tendencję do rzutowania się w przyszłości, nawet poza kres własnego życia (tendencje transcendentne).
1. Lebensraum
2. "Niestrawność" psychiczna i niemożność realizacji samego siebie
3. Antytradycyjność i antytranscendentyzm

Problem rozładowania uczuć negatywnych, umożliwienia realizacji tendencji twórczych i transcendentnych tkwiących w człowieku, jest, jak się zdaje, najważniejszym problemem naszej kultury. Na razie nie można przewidzieć, w jaki sposób będzie on rozwiązany, ale od tego, czy będzie rozwiązany i w jaki sposób zależy wyjście z kryzysu, jaki przeżywa nasza kultura. Kryzys ten, jak starano się tu wykazać, odbija się na życiu jednostek, nie pozwala im cieszyć się życiem i rozwinąć w pełni ich energii życiowej*.

(Antoni Kępiński, "Melancholia", Wydawnictwo Literackie, Warszawa 2003. s. 81, 88)


* W prezencie dla małego mishowca: Zob. poz. 137: Brzezicki E. Psychopatologia życia codziennego, PAN, Kraków 1970.

niedziela, 20 września 2009

bez samochodu!

Gazetka parafialna.
Gdyby ktoś nie zauważył: trwa europejski tydzień zrównoważonego transportu, który zakończy się jak co roku 22 września Europejskim Dniem Bez Samochodu.

A zatem we WTOREK cztery kółka zostają tam, gdzie je ostatnio zaparkowaliśmy. Będą za nami na pewno tęsknić, a my za nimi, ale cóż, czasem trzeba się rozstać - pocieszmy więc siebie i każde z nich po kolei, że jeden dzień to nie wieczność. Małymi krokami.

Chodzą słuchy, że w stolycy przejazdy komunikacją miejską za darmo, rowery do wypożyczenia takoż, happening (pod PKiN?) i przejazd "parlamentarnej góry rowerowej", cokolwiek by ta fraza oznaczać miała. Znalezienie tych słuchów w sieci przerosło moje googlarskie kompetencje - jakoś inne miasta lepiej sobie radzą z kampaniami internetowymi. O darmowych przejazdach czytałam chyba na jakimś tramwaju. A w braku laku wygooglałam naprawdę fajny wzór nieszczęsnej warszawskiej karty miejskiej, którą chyba - chcąc nie chcąc - trzeba będzie sobie w końcu wyrobić. To może warto się przymusić, bo zielony model dostępny tylko między 21 a 25 września.










A dziś na dworcu zachodnim można sobie pojeździć pociągami starymi i nowymi, w tym drezyną ręczną, zjeść za darmo watę cukrową i popcorn oraz obejrzeć postojownię i dyspozytornię na stacji Kabaty. Albo wybrać się jedną z mnóóóóóóstwa imprez w ramach festiwalu nauki, np. zwiedzić starą Ochotę. To propozycja dla tych, którzy wcześniej nie umówili się na randkę z Leukonoe albo inne randki tego rodzaju. Czyli nie dla mnie, wygląda na to, i chyba też nie dla mojej żony. Helas!

piątek, 18 września 2009

3 tabletki

Po dłuższej pogawędce z panem od brakujących klepek, w której opowiadał mi o miasteczku, z którego pochodzi i (powojennej!) mieszance etnicznej w szkole, do której chodził, wracamy na ziemię i pan dr zbiera zamówienia:
- to co mam pisać?

A ja jak w osiedlowym sklepie z cukierkami albo arkadiowym tea&tea grzecznie recytuję po kolei:
- 2x lamotrygina 0,50mg i 1x 0,25, 2x efectin 75mg 28 tabletek, 1x hydroksyzyna i 1x immovane, bo mi się skończyło.
- pani bierze teraz 125 tego lamitrinu?
- no tak, ostatnio dorzuciliśmy 0,25, bo mi było źle.
- to proszę brać 150.
- yyy???
- no proszę brać 150. 3 tabletki.
- ale... bo ja myślałam... że jak już przewalczę tę pracę i ten marazm to
spróbuję wrócić do 100.... tak jak było?
- no ale przecież nie jest stabilnie.
- no... tak całkiem to nie, ale dużo lepiej niż było.
- no ale stabilnie czy nie?
- no... no tak CAŁKIEM to nie.
- to proszę brać 150.
- ale... to znaczy... że... że pan uważa... że może być... CAŁKIEM stabilnie????
- przecież inaczej bym pani nie leczył.

Hm, i tego się trzymajmy. Wszak nadzieja umiera ostatnia ;-)

czwartek, 17 września 2009

w sklepie z cukierkami

"Słyszałam od kogoś, że student na pierwszym roku MISHu zachowuje się tak, jak dziecko w sklepie z cukierkami?" - powiedziała pytającym tonem Agata, z którą od 2h siedzę w Tarabuku. Siedzę w roli starej doświadczonej ciotki i wywalam jej z planu nadmiar cukierków. A lepszego porównania jeszcze nie słyszałam. Właśnie tak się zachowuje student pierwszego roku MISH, a niektórym zostaje to na dłużej, a potem rzygają zajęciami i praktycznymi naukami języków wszelakich - jak kot. Ale są też tacy, którym zostaje na całe życie, np dr Kasia M.

sobota, 12 września 2009

japońskie delfiny

Jako że mkw twierdzi, że linków z boku nikt nie ogląda, wklejam tu. Podpiszecie? Delfin, którego poznałam ma na imię Hamlet. Mieszka na południu Portugalii i do dziś mam wyrzuty sumienia, że zapłaciłam grube pieniądze (no, nie ja) za to, by go dotknąć, pogłaskać, przytulić, popływać z nim w basenie, by mógł figlarsko tak umieścić nochal w mojej stopie, że przefrunęłam z nim cały basen. I do dziś nie oddałabym tego doświadczenia za żadne inne. Był to najpiękniejszy prezent walentynkowy, jaki dostałam.

Niektórzy ludzie twierdzą, że zwierzęta w niewoli trzymamy po to, by walczyć o ich lepszy los na wolności. Inni - że to barbarzyństwo. A ja nie wiem, co myśleć. Szczeżuja w mieszkaniu to też barbarzyństwo. Gdyby nie Hamlet, w życiu nie podpisałabym takiej petycji i nie rozesłała jej z rozdzielnika do 50 facebookowych znajomych. Nie wiedziabym też, że największym wrogiem delfinów są... plastikowe torebki na plaży. Krewniacy Hamleta myślą, że to meduzy - ich przysmak - połykają je i zaklejają sobie przewód pokarmowy. Umierają z głodu... No więc do roboty, podpisać i sprzątać porzucone reklamówki, nad Bałtykiem i w czasie wakacji na Krecie też.

Help Me Support This Cause

metapoziom

Przeczytałam opowieść mej wirtualnej czytelniczki, której wirtualną czytelniczką jestem i ja i chyba się obie czytać lubimy - o złudnej anonimowości blogowiska. Zaczęłam pisać komentarz, ale jak to z tą opowieścią na gg - przekroczył ramy komentarza. Więc piszę tu.

Śmiesznie tak, telepatycznie jakoś - moja notka ostatnia jest chyba dobrą ilustracją tego, czego według Pani Leśniezielonej czynić nie należy, nie wypada, nie godzi się; a przynajmniej - jest to dziwne i niezrozumiałe. I nie tylko według niej - rozmawiałam o tym z różnymi osobami; granice prywatności na blogu, jak i w życiu nie są uniwersalne. Zgadzam się i nie zgadzam się z tym zaleceniem.

To, co ludzie robią na n-k, zwłaszcza w kwestii zamieszczania zdjęć - tak, to dramat, bo czynią to bezmyślnie, a bezmyślność to jedno z gorszych nieszczęść tego świata. "Powiedzieć komuś idiota to nie obelga, lecz diagnoza" - mawiał na swoim Jarmarku Poeta nad Poetami. Co do bloga i perystaltyki jelit zaś... IMHO jest tak:

Dużo, jeśli nie wszystko zależy - jak zawsze - od CELU, w jakim się coś pisze i publikuje. Pisze - zarówno coś=bloga jak coś=konkretną notkę, opowieść. Po co? To pytanie, którego nigdy dość. Jaki jest telos? Sama siebie w tej kwestii również systematycznie muszę przywoływać do porządku, wszak belka, źdźbło, te sprawy. Nie tylko w kwestii pisania. Od pewnej Lipki i pewnej Tyciowej mamy nauczyłam się, że to dobre pytanie na każdy, mały czy duży, życiowy dylemat.

Blog należy do sfery publicznej, tak jak prasa, tv, i pisanie w nim o perystaltyce jelit cioci Hani niczym się nie różni od poruszania tejże tematyki w pozostałych mediach. Co zwykle przystoi celebrytom i wtedy nazywa się felietonem, talk-showem, albo jeszcze inaczej, a nam, malutkim - nie wolno, nie wypada. Dlaczego? Dlaczego troszczymy się o prywatność cioci Hani, a nie wkurza nas, że np. Krystyna Janda nie troszczy się o prywatność swoich dzieci?

Ba, ileż osób właśnie opowieściami o perystaltyce (swych małoletnich pociech, własnej, współmałżonka) zdobyło sobie na blogowisku ogromną popularność i uznanie. Choćby mattkapolka, choćby zimno. Jakie tłumy komentują opowieści potwora i potworka, składają im życzenia urodzinowe, współczują zapalenia ucha. No i to mało komu przeszkadza - mnie np. nie, bo lubię mattkopolkowe o potworach opowieści. Może przyjść taki moment, że zacznie przeszkadzać potworom - wtedy lojalna matka polka procederu by zaprzestała, bądź zmieniła setting tak, by uniemożliwić zidentyfikowanie delikwentek ("skojarzenia to przekleństwo / wszak możemy dziś dać głowę... itd itp") - przynajmniej w mojej wyidealizowanej wizji.

Świadomość celu zatem i odpowiedzialność za słowo (to wygłoszone, to napisane) - dwie cnoty w dzisiejszych czasach rzadkie, a kardynalne; katechizm jakoś o nich zapomniał.

c.d.n.

Ale zanim (nie wiem kiedy) nastąpi, mam prośbę. Ważną. Jeśli ktoś uważa, że dwie wyżej wymienione cnoty w którymś przypadku u mnie szwankują i ewidentnie daję ciała - niech mi o tym powie. W dowolnej formie: w komentarzu, mailowo, pocztą polską, przez posłańca, gołębiem, telefonicznie, smsowo, osobiście... Nie obiecuję, że się z tym zgodzę, obiecuję - że przemyślę. Blog w przeciwieństwie do słowa drukowanego ma tę cudowną cechę, że istnieje na nim opcja USUŃ. A ja mam tę paskudną przypadłość, że czasami w przypływie maniakalnej weny tracę kontakt z rzeczywistością. Ale potem do niej wracam i zwykle staram się posprzątać bałagan, którego narobiłam.

do mensy? z mamą?

Wpis do wątku znalezisk, czyli jescio raz o tym, że nic w przyrodzie nie ginie. I pewnie, jak mi to pisywał na klasówkach mój matematyk - jeścio mnoga, mnoga raz...

Wczoraj znalazłam moją Kasię, Kasieńkę, która wprawdzie nigdzie się nie zgubiła, no ale jak to bywa - nie widziałyśmy się kopę czasu. Lubię, tak bardzo lubię (w obie strony) sytuację gdy ktoś odbiera telefon i zamiast myśleć 'ta zołza mnie olewała przez x lat a teraz czegoś chce' cieszy się z tego, że dzwonię. I sama się cieszę jak dziecko, jak mi się jakiś mamut odnajdzie i objawi.

I jeszcze też bardzo lubię, gdy się okazuje, że - pomimo tych pięciu, siedmiu, ośmiu lat - rozumiemy się tak, jakby to było wczoraj. W sklepie z butami zachowujemy identycznie, czyli jak dwie baby: jedna pod 30, druga pod... (70????? nie...) - no też pod 30, wszak człowiek tyle ma lat, na ile się czuje i wygląda, n'est-ce pas? A wyglądamy w zasadzie też podobnie, 45 kg żywej wagi i ani grama więcej. Chciałam to jakoś zilustrować, ale jedyny portret, jaki wypluł mi googiel (a już myślałam, że jest w nim wszystko) - to okładka podręcznika do analizy. Może to i lepiej, wszak prawo do ochrony wizerunku etc... No, znalazłam też portret oczami studentów, hihi - jednak co polibuda, to polibuda, ale i jakie kryteria śliczne:


3.88 Sumaryczna
4.60 Sprawiedliwość
4.40 Przydatność zajęć
3.50 Uroda
4.20 Przyjazność
4.40 Jasność zajęć
2.20 Łatwość zaliczenia

Ja się tylko zasadniczo nie zgadzam z punktem 4: tam powinno być 5++++++++++++. De gustibus wszak niestety non disputandum est. Czyli jesteś, Kasieńko, wykładowcą czterogwiazdkowym. Wszystko przez ten punkt ostatni - zdecydowanie średnią psuje ;-)!

A w ogóle to notka wzięła się stąd, że usłyszałam od Kasi komplement, żadne novum, ale kiedy życie mi to potwierdza po raz n-ty, to się zawsze dowartościowuję i chwalę na prawo i lewo. Zaczęłam opisywać mamie na gg, ale uznałam, że normy gg mój monolog przekroczył. Komplement zaś był taki: gdy szłam wczoraj zapolować na Kasię na politechnice, rozładowała się komórka (tym razem wyjątkowo _nie_ moja). Ostatnie co usłyszałam to: 'kotku, jestem w sekretariacie, czekam na panią dziekan'. Pomyślałam, że wyłączyła, bo pewnie pani dziekan przyszła, no i że sekretariatów to tam jest pewnie skolko ugodno, ale ja jestem zdolna dziewczynka i zanim włączy, to ja sobie poradzę. A jak nie, to poczekam, aż zadzwoni albo mnie znajdzie na ławce przed.

Weszłam do gmachu głównego, wypatrzyłam pana ciecia i pytam go grzecznie:
- Przepraszam pana, gdzie tu jest sekretariat?
- Ale........ k t ó r y? - odpowiada pan uprzejmie, lecz dobitnie i ze stosowną miną.
- No... w zasadzie to sama nie wiem. Ale taki np. MiNI? (nie, to nie chodzi o rozmiar!)
- 207, drugie piętro, po lewej.
- Bo... jak pan myśli - postanowiłam się upewnić - czy jeśli szukam pani, co pracuje na MINI i czeka w sekretariacie na panią dziekan - to dobrze myślę, żeby pewnie w tym?
- No tak, jest duża szansa. 207, drugie piętro, po lewej.

Więc tuptam na drugie piętro kontemplując aulę i dach Gmachu Głównego - jakie one śliczne są. Znajduję 207 i Kasia jest tam, gdzie ma być. A na mój widok wykrzykuje radośnie do siedzącej przy biurku pani: "widzisz! mówiłam ci, że ona jest inteligentna i znajdzie mnie wszędzie! po inteligentnej mamie nie da się inaczej!".

Ha. Zawsze to wiedziałam, mama pewnie też, ale i zawsze miło słyszeć ;-)
A na dowód, również tego, że googiel pojemny jednak jest:


W zasadzie to czuję się mamutem. Kawał życia spędziłam pod skrzydłami tego grubasa w sutannie, a to było już tak dawno temu.................... i tylko Kasia wygląda cały czas tak samo. Szukajcie a znajdziecie.



PS Za jakie, jakie grzechy musi czasem człowiek w edytorze WYSIWYG przełączać się na tryb "edytuj html" i oglądać to, co wygenerowały edytory niehtml wszelakie? Zwłaszcza produkcja worda bywa tu interesująca, polecam. I dlaczego postawienie entera, a już zwłaszcza kilku w oknie edycji html powoduje mi enter na stronie? Dlaczego WYSIWYG równouprawnił enter z panem br? Dlaczego ogórek nie śpiewa??????