piątek, 29 marca 2013

w imię duszy

>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>
cytaty o kocich skokach ciąg dalszy  
<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<


Psychologia głębi rozpoczyna się od symptomu, to znaczy rozpoczyna się w punkcie, w którym definitywnie pęka nasze poczucie integralności, sprawności czy płynnego ruchu w strumieniu wewnętrznego i zewnętrznego życia. Symptom bowiem - czy to uciążliwy lęk, czy natrętna potrzeba powtarzania wielokrotnie tej samej czynności, czy też poczucie wszechogarniającej niemocy, rozpaczy i beznadziei - zatrzymuje nas. W rozpadzie i dezintegracji, jak depresja, albo fiksującym ruchu po kole, jak lęki i natręctwa.. Nie możemy już dalej prowadzić takiego życia jak wcześniej. Bo nagle pojawia się w nim coś, co jest od naszego wyobrażenia o nim tak odległe, jak to tylko możliwe. Coś, co żyje innym życiem. Własnym. Niezależnym od naszej woli. Rozbijającym ją. Ujawniającym jej bardzo ograniczone kompetencje sprawcze.

Pytanie brzmi - co z tym zrobić? Jaką postawę wobec symptomu zająć? Jak potraktować depresję, lęk, nerwicę? Hillman twierdzi, że nasze myślenie o symptomach regulują - by tak rzec - dwa podstawowe systemy: religia i medycyna. W obu przypadkach symptom, czy szerzej każdy psychopatologiczny fenomen, jest definiowany jako intruz z obcej krainy. Niekiedy krainy zamieszkiwanej przez demony - byty obdarzone autonomią, ontologicznie niezależne, istniejące poza wyobraźnią i poza psychiką, dosłownie prawdziwe, dosłownie rzeczywiste.

Żyjący w czwartym wieku mnich Ewagriusz z Pontu w traktacie "O życiu ascetycznym" odnotowuje - rzecz jasna swoim specyficznym, charakterystycznym dla tamtych czasów językiem - wszystkie klasyczne symptomy, jakimi współcześnie opisuje się depresję (używa na jej określenie słowa "acedia", funkcjonującego zresztą do dzisiaj nie tylko w słowniku teologicznym). Przypisuje jej wszakże, w ramach rozważań etiologicznych, zdecydowanie demoniczne źródła. Wedle Ewagriusza stany zaawansowanej melancholii wywołuje demon acedii, sama zaś depresja jest po prostu życiem na sposób demonów, a konkretnie na sposób tego jednego demona, zwanego również demonem południa. On to sprowadza na mnichów (traktat Ewagriusza traktuje o rozmaitych trudnościach mniszej egzystencji właśnie) niepokojące objawy. Dzień im się niemiłosiernie dłuży, wstępuje w nich przygnębienie i przekonanie, że życie zakonne jest pozbawione sensu i celu. Wszystko to sprawka demona południa - konkluduje Ewagriusz, a na spowodowane przez niego przykre objawy zaleca żarliwą modlitwe i pracę fizyczną. Tymi niezawodnymi sposobami bowiem wywołane przez demona stany i wątpliwości - w jakimś sensie negujące przecież wspaniałość świata stworzonego przez Boga - zostaną niechybnie odpędzone.

W ramach modelu medycznego natomiast, poczynając od osiemnastowiecznej psychiatrii w jej raczkującej formie, aż po dzisiejszą pełnoprawną, nad wyraz rozwiniętą gałąź medycyny, niepokojące symptomy, na przykład depresja, są po prostu związane z zaburzeniami biochemii w mózgu. Uporczywie utrzymujący się stan przygnębienia, spadek energii, poczucie braku nadziei, kłopoty ze snem, spadek zainteresowania seksem, rozpacz, myśli samobójcze - tego rodzaju objawy, zgodnie z aktualną wiedzą, są związane z zaburzeniami poziomu serotoniny w organizmie. Podanie leków przywracających odpowiedni poziom serotoniny wyeliminuje objawy i chory będzie mógł wrócić do zawodowego czy małżeńskiego życia.

Z pozoru są to perspektywy i modele zupełnie odmienne.

Z pozoru. Tak czy inaczej - przekonuje Hillman - podstawowe założenie, jakie stoi u podstaw zarówno medycznej, jak i religijnej postawy wobec symptomów jest identyczne: ma ich nie być.

Symptom domaga się albo modlitwy, albo leczenia. Cierpimy zatem albo dlatego, że jesteśmy grzeszni, albo dlatego, że jesteśmy chorzy. To zaś, wedle Hillmana, bardzo ściśle łączy się z archetypową postawą wobec cierpienia, która dominuje w zachodniej kulturze już od ponad dwóch tysięcy lat. Wyraża ją obraz Chrystusa umierającego na krzyżu, a następnie - po trzech dniach - zmartwychwstającego w glorii i chwale zwycięzcy śmierci.

W micie chrześcijańskim cierpienie zostaje wpisane w specyficzną, zbawczą chronologię. W Piątek Chrystus umiera, ale w Niedzielę zmartwychwstaje. Jego piątkowe cierpienie zatem, wspominane i rekapitulowane w Kościele katolickim podczas wielkopiątkowej liturgii, już w punkcie startu jest skierowane w stronę niedzielnego zmartwychwstania. Momenty ciemności, melancholii, poczucia opuszczenia, rozbicia, głębokiej rozpaczy nie są zatem traktowane jako niezależne przejawy życia psychicznego. Są to tylko etapy, przejściowe stacje - na drodze do religijnej lub medycznej, a w każdym razie społecznej rezurekcji. "Mamy tylko jeden model - pisze Hillman - zorientowany na światło w tunelu; jeden program, który prowadzi od Czwartku wieczorem do Niedzieli, kiedy to rodzi się nowy dzień, lepszy i piękniejszy niż to, co było wcześniej. Nie tylko rozmaite terapie mniej lub bardziej świadomie imitują ten program (na różne sposoby: od pozytywnego wsparcia po elektrowstrząsy), ale sama świadomość jednostki jest już w punkcie wyjścia ukształtowana przez chrześcijański mit. Każdy z nas zatem - ze względu na oddziaływanie tego mitu - nieświadomie wie już, czym jest depresja, i doświadcza jej zgodnie z obowiązującą formą. Depresja musi być zatem przeżywana jako coś, co przychodzi z zewnątrz (w ten sposób dokonuje się ukrzyżowanie), i musi przynosić ze sobą cierpienie; ale pozostawanie w depresji musi być czymś negatywnym, ponieważ w alegorii chrześcijańskiej Piątek nigdy nie jest ważny per se - Niedziela bowiem, jako integralna część mitu, preegzystuje w nim od samego początku. Niezbywalną częścią każdej fantazji ukrzyżowania jest fantazja zmartwychwstania. Nasza postawa wobec depresji jest zatem a priori maniakalną obroną przed depresją" [J. Hillman, Re-Visioning Psychology... s. 98].

Czyli przed czym? Przed rzeczywistością psyche, w której nie istnieją stany mniej lub bardziej pożądane, ponieważ każdy stan otwiera jakąś przestrzeń doświadczenia. To tylko heroicznie zorientowane ego dzieli doświadczenia na te, które uzyskują jego autoryzację i te, które kolidują z jego planami lub zamiarami.

Pytanie nie brzmi zatem, w jaki sposób pozbyć się depresji, ale raczej - co depresja nam odsłania. Hillman posługuje się tutaj jedna ze swoich ulubionych metafor: rana jest okiem, za jego pomocą dostrzegamy takie wymiary rzeczywistości, które inaczej są niewidzialne. W depresji odczuwamy ciążenie ku ciemnemu, zimnemu szkieletowi rzeczywistości. Depresja konfrontuje heroiczne ego z całą iluzją jego mitu opartego na pragnieniu omnipotencji; konfrontuje ego ze śmiercią, skończonością, poczuciem winy, rozbicia czy cierpienia. Przynosi świadomość ograniczenia, niemożliwości, a jednocześnie wprowadza bezruch tam, gdzie dominuje aktywność. Wybija nas zatem z automatycznej egzystencji.


Szwajcarski psycholog i przyjaciel Hillmana Adolf Guggenbühl-Craig pisał o postępującej psychopatyzacji współczesnej kultury zachodniej, która za wszelką cenę stara się ze zbiorowej świadomości wypierać to, co słabe, cierpiące i chore. Operujemy dzisiaj - twierdzi Guggenbühl-Craig - bardzo wąskim rozumieniem zdrowia. Większość nurtów terapeutycznych postrzega je jako stan wewnętrznej i zewnętrznej integracji i pełni. W tym modelu wszystko, co łączy się z dyskomfortem czy niesprawnością, powinno zostać natychmiast doprowadzone do stanu pożądanej perfekcji.
Wszyscy mamy świadomość - niektórzy tylko głębiej zakamuflowaną, głębiej ukrytą, zepchniętą gdzieś pod serię optymistycznych zaklęć - własnej słabości, ograniczenia, śmiertelności czy bezradności. Jednak  zapominamy o tym, kiedy tylko zaczynamy mówić i myśleć o najbardziej dojmującym przejawie tej bezradności, czyli depresji. Traktujemy ją jak wroga, którego trzeba zniszczyć wszelkimi siłami; jako przekleństwo, z którego magicznej mocy trzeba się wydobyć, bo sprawia, że stajemy się w ten sposób "dziećmi gorszego boga" czy raczej dziećmi demona acedii albo demona serotoniny.
Czy zdajemy sobie sprawę - pyta Guggenbühl-Craig - jak bezlitośnie normatywny jest to punkt widzenia? Jak głęboko stygmatyzuje on ludzi, dotkniętych depresją? Jak wpędza ich w poczucie winy i przekonanie, że powinni być zadowoleni i produktywni, podczas gdy nie są do tego zdolni?
Dlatego właśnie powinniśmy na nowo przemyśleć swój stosunek do depresji. To jednak wiąże się z fundamentalną przemianą światopoglądu. Dopuszczeniem do świadomości tragedii wpisanej w ludzkie życie. Odrzuceniem modelu, w którym po Piątku zawsze następuje Niedziela. Bo przecież - wiemy to doskonale - bardzo często nie następuje ona nigdy. W istocie, powiada Hillman, to raczej próby wyrwania się z depresji, odsunięcia od siebie głębokiego doświadczenia tragedii życia, jakie niesie ona ze sobą, stanowią prawdziwe zagrożenie. Skutkują bowiem jednostronną, psychopatyczną, maniakalną postawą, która odżegnuje się od każdej formy słabości, koncentrując się przy tym na sile i dążeniu do perfekcji. "W depresji wstępujemy w głębię, w głębi zaś odnajdujemy duszę. Depresja jest kluczowym doświadczeniem tragicznego wymiaru życia. Przynosi ucieczkę, ograniczenie, skupienie, powagę, ciężar i upokarzającą niemoc. Przypomina o śmierci. Prawdziwa rewolucja zaczyna się tylko w kimś, kto jest gotów uczciwie przeżywać swoją depresję. Nie chodzi ani o wyrywanie się z niej - pozostawia nas to bowiem w zamkniętym kręgu nadziei i rozpaczy; ani o przecziekiwanie, aż przejdzie - chodzi o odkrywanie świadomości i głębi, których depresja się domaga. Tak zaczyna się rewolucja w imię duszy" [ibidem, s. 98-99].


***

Obficie cytowałem w tym rozdziale Re-Visioning Psychology. Warto dodać, że to dzieło - będące rozbudowanym zapisem prestiżowych Terry Lectures, które Hillman dawał w 1973 roku na Uniwersytecie Yale - nigdy by nie powstało, gdyby nie poważne załamanie nerwowe i depresja jego autora. Pamiętajmy jednak, że pisanie nie było w jego przypadku formą "radzenia sobie" z melancholią albo sposobem jej "przewalczenia". Wręcz przeciwnie - było próbą głębokiego wniknięcia w strukturę i sens tego doświadczenia. Rozpoznania: czym ono jest, na ile jego kształt determinują idee dominujące we współczesnej kulturze oraz jak i gdzie można szukać innych sposobów postrzegania i przezywania go.

"Zrozumiałem wtedy - pisał mi wiele lat później Hillman w liście - że kluczowe w moim życiu było właśnie to, z czym wcześniej starałem się za wszelką cenę walczyć: lęk przed ludźmi, epizody całkowitej bezradności, braku siły i rozpaczy oraz nieustanne ataki hipochondrii".



\>>>/
wot i kaniEc
Bardzo
Długiej
Cytaty
z książki
Tomasza
Stawiszyńskiego
"Potyczki z Freudem"
ed by carta blanca
AD 2013
/<<<\ 

-------------------------------------------------

A teraz ja
[ja iza]
[ja iza z loczkami]
[iza z loczkami bez loczków],
ciekawsko spytam panów,
[czyli pana, panie Hillman],
[i pana, panie Stawiszyński]:

czym jest to cudowne Zrozumienie,
o którym piszesz Pan jeden do drugiego
w ostatnim akapicie długiej cytaty?

W sensie: czym innym niż - Zmartwychwstaniem

?

}





Czy
nirvana,
rebirthing 
Zmartwychwstanie
to wszystko
jedno
?







kliku-klik







!

czwartek, 28 marca 2013

koci skok

>>>>>>>>
ponieważ cudzysłowy będą mi potrzebne, 
a niekursywy nie umiem wymusić na bloggerze, 
to uprzedzam analogowo: nastąpi długi cytat. 
alias cytata, jak mawiała prof. Świderkówna.
w odcinkach. 
<<<<<

>>>>>>>>>>>
proszę Państwa, oto miś:
<<<<<<<<<<<<<<<



Psychologia głębi - ten specyficzny mariaż filozofii i psychologii, którego ojcem założycielem jest Zygmunt Freud, mariaż powstały nie w uczelnianych laboratoriach, ale w gabinetach, w bezpośredniej konfrontacji z cierpiącymi pacjentami - "rozpoczyna się" od symptomu. Doświadczenia czegoś niezrozumiałego, rozbijającego płynny nurt dobrze rozpoznanej i oswojonej rzeczywistości.

"Mały Hans", dziecko grzeczne i rezolutne, niesprawiające do tej pory żadnych poważnych kłopotów, przeciętny pięciolatek, lubiący charakterystyczne dla przeciętnych pięciolatków gry i zabawy, nagle zaczyna przejawiać paniczny lęk przed końmi.

Porządny, dobrze sytuowany szwajcarski bankier prowadzący wzorowy mieszczański żywot - to akurat przypadek z praktyki Junga, opisywany między innymi we "Wspomnieniach, snach, myślach" - śni któregoś dnia o niedorozwiniętym, umazanym fekaliami dziecku uwięzionym w piwnicy jakiegoś ogromnego budynku. A chwilę później - już bynajmniej nie we śnie - przeżywa dewastujące załamanie nerwowe, które przechodzi w całkowitą dezintegrację osobowości.

Wiliam Styron, jeden z największych pisarzy amerykańskich, autor między innymi powieści "Na pastwę płomieni" czy "Wybór Zofii", do tej pory cieszący się doskonałym zdrowiem, wyjeżdża w październiku 1985 roku do Paryża, żeby odebrać prestiżową nagrodę literacką Prix Mondial Cino del Duca, której laureatami byli między innymi Jorge Luis Borges i Aejo Carpentier. Po ceremonii nagrody zaczyna czuć głębokie przygnębienie i rozpacz. Z niejasnych nawet dla siebie powodów odmawia udziału w honorowym obiedzie wydanym na jego cześć, a spotkawszy się z ostrą reprymendą fundatorki nagrody Simone del Duca, wdowy po włoskim filantropie Cino del Duca, odpowiada, że jest ciężko chory. "Żyjąc wiele lat we względnej równowadze zdrowotnej - pisze o tym wydarzeniu Styron w przejmującej autobiograficznej książce "Ciemność widoma" - oraz w naiwnym optymistycznym przekonaniu o mojej niezmiennie dobrej kondycji psychicznej, nigdy bym nie przypuścił, że z moich ust wyjdą kiedykolwiek słowa, które mi się teraz właśnie wyrwały; przebiegł mnie zimny dreszcz, kiedy usłyszałem, jak wypowiadam je do tej zupełnie obcej osoby. >>Jestem chory - powiedziałem - un probleme psychiatrique<<".

Gwiazdor filmowy, zawsze piękny i uśmiechnięty, ląduje na odwyku. I okazuje się, że od wielu lat za tą nieskazitelną fasadą kłębiły się demony uzależnienia od narkotyków, ciężkiej depresji, nieudanych związków, prób samobójczych.

Małżeństwo uchodzące za idealne nagle się rozpada. Ich prawdziwa historia, która stopniowo wychodzi na wierzch, przypomina "Portret Doriana Graya" Oscara Wilde'a. Na zewnątrz, w sferze codziennego spektaklu odgrywanego przed bliskimi, a w jakimś stopniu także przed sobą, byli doskonale dobraną parą. Wewnątrz czaiły się nienawiść, niespełnienie, zawiedzione oczekiwania, poczucie zmarnowanego życia, przemoc psychiczna i fizyczna, topienie frustracji w alkoholu.

Ty i ja - chodzący do pracy, pielęgnujący swoje społeczne role i wizerunki, dbający o relacje z przyjaciółmi. W pewnym momencie w twoim i w moim życiu - znasz to na pewno, jestem o tym przekonany - pojawia się jakaś początkowo lewie widoczna szczelina. Na przykład bezsenność. Albo nieokreślony niepokój, eskalujący niekiedy w bezwzględnym ataku paniki - zwłaszcza nocą, kiedy paroksyzm jakiegoś sennego majaku wybudza nas o trzeciej nad ranem, wszystko jest ciemne i pogrążone w letargu, a tylko tobie i mnie łomocze serce, tylko ty i ja nie śpimy, bo coś nie pozwala nam wrócić w bezpieczne objęcia błogiej nieświadomości.

Ty i ja myślimy: ku czemu to wszystko zmierza? Dlaczego zmierza ku śmierci? Dlaczego cała ta pozornie stabilna instalacja, w której rozgrywamy nasze pragnienia, marzenia i aspiracje, pewnego dnia zostanie rozniesiona w proch?





















>>>>>>>>>>>>>>
n'hesitez pas a lire la suite
<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<











/.

wtorek, 26 marca 2013

tak sobie myślę

że dziura w morzu to straszna komplikacja w przyrodzie. pewnie dlatego zwykle się - nie rozstępuje. i ze zmartwychwstaniem podobnie. z każdym kolejnym rokiem i każdym kolejnym świętem coraz więcej rozumiem i coraz mniej mam do powiedzenia. a może na odwrót, albo jeszcze inaczej, kto wie, tak czy siak, cisza przeszywa powietrze i na bólu brzucha się kończy, coś jest na rzeczy z rozumieniem i niemożnością ekspresji. wesołych świąt po raz pierwszy i udanego triduum.


środa, 20 marca 2013

krem na zmarszczki

Już widziało się, słyszało
przeczuwało, dotykało
lecz nam było ciągle mało
zamiast westchnąć czy powiedzieć
nam się chciało, chciało wiedzieć
nam się chciało
wiedzieć


Wiem - słowo jak krem
krem na zmarszczki w mojej głowie
coś na trzepotanie powiek
wiem - dobrze wiem
wiem - drogi nasz tlen
na podwodność naszych wrażeń
stratosferę naszych marzeń
wiem - dobrze wiem, słodkie wiem


















Dobrze, dobrze wiem - mówiłem
aż zjawiło się niemiło
tak jak obiad po musztardzie
obok mego kochanego
kocham kocham kocham kocham
inne słowo - bardziej

Jestem pyłkiem, wiem - mówiłem
na tej wiedzy jak na miedzy
przesiedziałem długie lata
aż przypadkiem dowiedziałem się
że owszem - jestem pyłkiem
ale na wyjściowej marynarce świata

wiem - słowo jak krem ...

Już widziało się, słyszało
przeczuwało, dotykało
przeczuwało, dotykało ...






























>>>
MAKE 
YOUR OWN
THINKING CAP
>>>


.

piątek, 15 marca 2013

dowody na istnienie

Na zajęciach o wariatach pan pokazywał obrazy. Jidysze cajt pozbawiło mnie przyjemności obcowania z pierwszymi, szczęśliwie załapałam się na dwa ostatnie: "Melancholię" Malczewskiego oraz nieznane mi wcześniej wątki żyrafio-słoniowe.

O "Melancholii", która na świeżo zapachniała mi uchem od kartofla, pomyślałam melancholijnie, że pamiętam ją ze szkoły, nie pamiętam tylko z której. Z podręcznika jakiegoś. W sensie do historii. Omawiana w podstawówce? Omawiana w liceum? Na historii? Na polskim? A może - wycięta z podręcznika do podstawówki w czasie maratonu na potrzeby zdawania z historii ludzi? Nie wiem, styki nie działają. Za to wiem co innego: patrzeć na ten obraz przed i po doświadczeniu depresji - to - - - to nie jest to samo. Dreszcz metafizyczny, napisać by się chciało, z subtelnym zastrzeżeniem, że tak samo on μετα, jak była τα φυσικα.

Na Dalego patrzę z rozdziawioną gębą. Jak często. Grupa kłóci się, czy morda w rogu jest z obrazu, czy może ktoś ją dokleił. Mnie najbardziej uwiera samolot i jakaś taka ogólna pomilitarna groza. Pytam. Pan wyjaśnia, że motyw typowy jak żyrafa. Dziwne, myślę sobie, jakoś nie zapamiętałam samolotów i pocisków. Ale masz album w domu, sieroto, przejrzysz go sobie i się dokształcisz, w miarę możliwości nie psuj panu zajęć.


-----------------------------
i gdzie tu dowód na istnienie, zapytasz, czytelniku
a ja ci odpowiem לכל זמן ועת לכל חפץ תחת השמים
----------------------------------------------

W trzynaście godzin później, gdzieś w okolicach czwartej nad ranem, z braku lepszego zajęcia czajnik świruje na gazie, a iza buszująca w nocy węszy, co by tu. Wzrok mętny padł na karton, co to od czasów poremoncia cierpliwie stoi na środku kuchni i czeka, aż zawartość łaskawie przetupta do biblioteki.

"jeśli już i tak się tłukę to może by tak wreszcie..."
"może lepiej napisz te raporty, co czekają od grudnia, dziewczyno bez loków"
"karton czeka od sierpnia powinien mieć pierwszeństwo"
"z tamtego będzie kasa"
"z tego porządek, też wymierny profit"
"raporty są w twoim interesie"
"porządek w chałupie też"
"wywalą cię z roboty"
"chowanie książek jest fajniejsze"
"brakuje ci na życie i lubisz tę pracę że przypomnę idiotko"
"ten karton mnie wkurza i potykam się o niego"
"tym niemniej argument finansowy ma inną przewagę"
"dobra widzę konflikt chwilowo oderwę się od niego włączę kompa zaleję herbę i podlawszy mózg salomon zdecyduje ja niewinnie roboczo obstawiam że wygra Wielki Prokrastynator a nuż się pomylę"

Włączyłam.
Zalałam.
Wzrok padł na karton.
Na wierzchu leżał album.
W czerwonej okładce.
Album czyj?
No wiec nie, nie Malczewskiego, nie trafili państwo. 


Uśmiechnęłam się serdecznie do pana z cygarem:
"dobra, w takim razie poszukam tych samolotów, będzie z głowy" 
"trochę się przykurzył może by go wytrzeć"
"teraz nie masz sprzątać tylko szukać samolotów azymut się zmienił"
"czy one nie mogłyby być bardziej stabilne te azymuty"
"widać nie mogą taki feler"
"o rany ale to waży"
"sztuka czy zmienność losu"
"wash and go"
"to może z herbą i sztuką na kanapę będzie wygodniej"
"swoją drogą płonąca żyrafa jako lek na bezsenność zakrawa na perwersję"
"ciekawe czy tam naprawdę są te samoloty"
"i na czym się otworzy, też ciekawe"

Pan z cygarem uśmiechnął się do mnie:


















W prawym górnym rogu zęby wyszczerzyły cztery cyferki: 1945. O. To wiele tłumaczy. Jeszcze raz czytam tytuł: "Idylla atomowa i uraniczno-melancholijna". Z zajęć zapamiętałam "Atomic melancholy", nie wiem, kto był wybiórczy: pan czy moja pamięć. Heh, czyżby prorokini we własnym kraju słusznie przewidziała, że zgłębienie kwestii niepokojącego ją samolotu zepsułoby tok wykładu? Alias im bardziej patrzę na ten obraz, tym bardziej opozycja endogenne : reaktywne nie przestaje mnie śmieszyć. Tak śmieszyć, jak przerażać i tak przerażać, jak śmieszyć. Swoją drogą, może to o to chodziło Dalemu? 


----------------------
no więc nie. to nie był dowód na istnienie Freuda. 
to był dowód na istnienie SENSU. 

αμην αμην λεγω υμινpotykanie się przez minione pół roku o stojący na środku kuchni nie rozpakowany karton z książkami miało swój głęboki sens, ukryty τέλος. ha! 


/
a
logika
nakazuje
wnioskować
że  
jak 
mnie 
wywalą 
z roboty, 
to 
pewnie 
też 
w tym 
jakiś 
telos 
znajdę
oby
oby














.
choć
właściwie
mogliby
nie



























/.