poniedziałek, 26 października 2009

przestroga na potym życia

Gwarzyłyśmy sobie niedawno z Anią o zadach i waletach bycia bogatym. Sebastyan Petrycy z Pilzna, pierwszy w Polsce hurtowy tłumacz Horacego, we wstępie do swego dzieła tako rzecze w kwestii owey:


Jako staremu po świecie włóczyć sie nie przystoi, tak rozsądnemu pożyteczno. Pożytek dwoj: swój, przestroga na potym zycia, bo choć kto pieniądze utraci, wielki przecię pożytek ma, gdy sie obacz, jak po szkodzie dalszej szkody sie chronić; cudzy, gdy z bywałego niebywały w rzeczach wzór bierze tego sie chronić, co jemu szkodziło. On gęsty i gruntowniejszy w przestrodze takiej; ten rzadki i szczęśliwy; bo z trudna człowiek przystawa do dobrego, gdzie pierwej nie ukusi złego. 

Ja lata sobie przyznać muszę, rozsądku nie śmiem, chyba za twą łaskę, którą, jeśli u ciebie mam, memu i po świecie powłaczaniu, i fraszek tych pisaniu dziwować sie nie będziesz; bo dobry i łaskawy umysł sprawy ludzkie na dobrą stronę obraca, zwłaszcza, gdy nie wie jasnych przyczyn. Jeśli nie mam, a mogę ją słowy dobremi od ciebie otrzymać, tak pocznę; życia na świecie ludzie z przyrodzenia pragną, a życie dwojakie jest: wedle dusze i wedle ciała, a obojga zatrzymanie z wielką pracą przychodzi. 

Wedle ciała życie - prace do nabywania zywności; wedle duszy życie - prace dobrego ludziom życzenia potrzebne. Żyć sobie - żywność mieć przystojną; żyć ludziom - czynić ludziom dobrodziejstwo jest; bo kto pamiątkę u potomków z pochwałą zostawia po śmierci swojej, żyje. A nie może tego uczynić, jedno przez dobre sprawy i dzieje. A kto dobrze nic na świecie nie czyni, nie żyje. 

W tym rożność, iż którzy mają od przodków zostawioną majętność, z mniejszą pracą i znaczniej mogą żyć, bo majętność jest naczynie dobrego czynienia, to jest drugiego życia.

niedziela, 25 października 2009

słowo na niedzielę

Przeczytałam w zeszłym roku malutką, niepozorną książeczkę, która z różnych powodów okazała się dla mnie bardzo ważna - wydany w serii "Zaczepki" tekst (lub raczej kolaż tekstów) Stanisława Obirka "Religia - schronienie czy więzienie?". Oto fragment:

Na własny użytek ukułem wyrażenie, które akceptują również moi niewierzący przyjaciele: łaska wiary, łaska niewiary. W tym dość zaskakującym zapewne kontekście łaska jest rodzajem poczucia wdzięczności wobec Boga (dla wierzących) i wobec natury ludzkiej (dla niewierzących) za doświadczane poczucie wierności wobec własnego projektu życiowego. Wierności opłaconej nierzadko konfliktem z inaczej myślącym otoczeniem. Wydaje mi się, że takie spojrzenie na problem wolności stwarza przestrzeń, w której zarówno wierzący, jak i niewierzący mogą się spotkać bez poczucia wyższości czy niższości. krótko mówiąc, najważniejszą sprawa jest  egzamin z condition humaine, która czyni nas pielgrzymami w drodze do wciąż nieznanego celu. (...)

Pozwolę sobie przywołać bliskie mi stwierdzenie Leszka Kołakowskiego, który we wprowadzającym eseju do książki "Co nas łączy? Dialog z niewierzącymi" - "Wiara dobra, niewiara dobra" napisał: "wiara jest prawomocna. Niewiara jest prawomocna. Nie są to jednak dwa sprzeczne wzajem korpusy doktrynalne, dwa zbiory twierdzeń, ale raczej przeciwstawne postawy umysłowe i moralne. mniemam, że obie są potrzebne naszej kulturze". Ja mniemam podobnie. 

I ja (=iza) takoż mniemam.

No tak, ale jaki to ma związek z tytułowym pytaniem o charakter religii - schronienie czy więzienie? Ano taki, że Leszek Kołakowski właściwie na nie odpowiedział - to zależy. Bywa, że człowiek wierzący dostrzega w religii schronienie, rodzaj ochronnego parasola przed niepokojącymi pytaniami i udrękami ducha, ale bywa i tak, że dla niewierzącego sama perspektywa rezygnacji z autonomii rozumu jawi się jako nieznośnie opresyjna i w gruncie rzeczy niegodna człowieka myślącego. Osobiście obie perspektywy uznaję nie tylko za możliwe, ale w pewien sposób obecne jednocześnie w moim postrzeganiu religii. Zdałem sobie z tego szczególnie wyraźnie sprawę, gdy napięcie pomiędzy instytucjonalną formą religii a moimi własnymi przemyśleniami stało się coraz bardziej dotkliwe. Zresztą dla obu stron. 

Takoż również mniemam. Co prawda instytucjonalna forma religii specjalnie chyba nie przejęła się dotkliwym napięciem emocjonalnym, jakie odczuwam. Taka różnica między byciem celebrytą a małym żuczkiem. Ma laasot.


PS A dziś życzę wszystkim wszystkiego itd z okazji obchodzonego w dniu 25 października Dnia Kundelka (o którym to fakcie poinformowała mnie przed chwilą wraz z okolicznościowymi życzeniami w pakiecie moja niezastąpiona starsza siostra).

sobota, 24 października 2009

rymem ochełzdane

Ich M. Panom Panu Mikołajowi Panu Zygmuntowi 
z Wielkich Kończyc Mniszkom
Wojewodzicom Sędomierskim Braciej rodzonej
spolnie i rozdzielnie
D.Sebastyan Petrycy Medyk
życia dobrego i wesela życzy.

W wielkiej wadze u wielkich ludzi zawdy bywali poetowie, Miłościwi Panowie, bo ci w pismach swoich zamykali pożyteczne nauki do życia na świecie przystojnego, przedkładając ludziom przed oczy albo subtelnie zmyślne, abo prawdziwe historye. Co sie wszystko ściągało nie tylko do naprawy, ale też i do uciechy ludzkiej. Naprawa w przykładach rozmaitych, uciecha w słowach, czescią rymem ochełzdanych, czescią instrumentem muzykalnem, bądź lutnią bądź lirą ozdobionych zamyka sie. Dla czego Aleksander Macedo, Arcesilaus, Ptolomeus Filopater, Hiparchus w Homerze, hiero Syrakuzanus, Krezus Lidyjski król w Symonidzie i w Pindarze, syrukuzani w Eurypidzie, Augustus Cezar w Wirgilem i w Horacem usilnie sie kochali tak, że z niemi, jako z ludźmi mądremi, o wielkich rzeczach rozmawiali i wielkie im poszanowanie oddawali. 

piątek, 23 października 2009

nie ma tego złego

Primo: rozszyfrowałam zagadkę. 23 X o 18 miałam oddać klucz do kabiny w Buwie. Ha! Secundo: w związku z tym, że szabatowa randka mi się wściekła (przełożyła na listopad), a ja przypomniałam sobie o kluczu, polazłam do tego buwu i siedziałam w nim do oporu (mojego). A w buwie:
  • Pogwarzyłam towarzysko z panem antykwariuszem, odkrywszy zbrodnię na prawach autorskich w nowym wydaniu Konfucjusza.
  • Zabrałam aparat panu robiącemu zdjęcia filozofom celem zrobienia mu lepszego zdjęcia, które zrobiłam. Pan się ucieszył i podziękował oraz zaprosił mnie na stronę www.fotokonkurs.info.
  • Obejrzałam wystawę fotograficzną "Dwa pokolenia - jedno spojrzenie".
  • Nakrzyczałam CAPSLOCKIEM na samprasaranę
  • Przeczytałam konspekt jej pracy i kazałam go rozwinąć.
  • Napisałam notkę "po co komu tutor" i parę maili, które nie chcą się wysłać.
  • Założyłam 4 pliki na 4 następne kawałki mgr, przekleiłam do nich plan tychże kawałków i napisane fragmenty.
  • Spotkałam brodatego profesora i zagadnęłam go, czy nie zechciałby przetłumaczyć dla mnie Leukonoe celem dołączenia do panteonu chwały.
  • Zamówiłam z magazynu Petrycego w wydaniu Łosia.
  • Odwiedziłam panią w starych drukach, która mnie pamiętała.
  • Złożyłam tamże 2 rewersy, pogodziwszy się uprzednio z faktem, że plik, w którym pracowicie przepisałam wszystko, co mi z jednej z owych dwu książek potrzebne - zaginął bezpowrotnie, czyli siedzi gdzieś i śmieje się ze mnie w najlepsze. Trudno.
  • Poprosiłam panią ze starych druków, żeby wywołała mi z XIX w. docenta.

W ostatniej z wyżej wymienionych kwestii - pani się bardzo starała, ale docent, jak na XIX wiecznego docenta przystało, nie zamieścił numeru telefonu gabinetu _nigdzie_ (ani na stronie buw, ani w katalogu pracowników, itd). Z pomocą przyszedł nam pan z informatorium. Dodzwoniłyśmy się, ale odebrała maszyna. Cóż. Zawsze tak jest, gdy chcę się z docentem spotkać, zdążyłam już przywyknąć. Bierny opór?

Gdy oddawałam panu w kamiennym kręgu kartę dostępu do zbiorów specjalnych, ucięliśmy sobie pouczającą pogawędkę:
- i jak, dodzwoniły się panie do tego docenta?
- no tak, ale nikogo tam nie ma...
- bo wie pani, normalni ludzie o tej porze nie pracują. A już w piątek...
- no fakt, w sumie szabat....
- dopiero o 18!
- nie, o zachodzie słońca.
- ho ho, tak tak, w zasadzie to teraz już zachodzi wcześniej....

Na okoliczność szabatu, o którym pan mi przypomniał
  • Wyniosłam Petrycego do kabiny celem przeczytania wstępu i obejrzenia uwag krytycznych.
  • Wypiłam karmelowego shake'a z automatu.
  • Obejrzałam wystawę Berlin-Yogyakarta. Od hitlerowskiego terroru wobec osób homoseksualnych do praw człowieka dzisiaj i ze zgrozą przekontemplowałam dane z mapy świata.  
  • Powiesiłam niniejszą notkę.
  • Podpisałam petycję "wszyscy na tak", do czego niniejszym zachęcam
  • Póki co nie oddałam klucza do kabiny.
No więc z braku randki szabat spędziłam niekoszernie. Tym bardziej niekoszernie, że jutro tradycyjnie spotykam się z Anią w tym samym celu. Za to - ha, jak pożytecznie! I przyjemnie przy okazji. Nie wiem czy argument jest wystarczający, i czy pan Mojsze Rabejnu zgodzi się, że cel uświęca środki - ale jako że randkę przełożyłyśmy na listopad, to ja przekładam szabat na niedzielę. Dzień święty święcić wszak należy. Howgh.

po co komu tutor

-----------------------------------------------------------------
From: (przeterminowana, upierdliwa) studentka
Sent:
Friday, October 02, 2009 6:08 PM
To: tutor

Subject:
PROSZE ZWONIDź JEźLI KTO HCE PO RADY
-----------------------------------------------------------------

Zgodnie z napisem na kołatce - dzwonię. Do tutora (jeszcze). W kwestii newralgicznej bo/i wstydliwej. Z pytaniem: Co Pan myśli, co by Pan radził, znając mnie i res.
Ad rem:

Przygotowanie 60 stron lektur na egzamin mgr jest dla mnie - z oczywistych i znanych nam obojgu powodów - łagodnie mówiąc dużym wyzwaniem. Zabierałam się już do tego parę razy, ale wychodzi mi na to, że straciłam dar podzielnej uwagi w czynnościach życiowych i muszę po kolei. Więc chwilowo odłożyłam i skupiam się na Leukonoe. Ale jakiś czas temu przyszło mi do głowy jedno rozwiązanie i myśl ta natrętnie powraca. nie wiem, Czy jest mądra i na ile. Pytam - co wydaje się Panu mądrzejsze/bardziej skuteczne:

a) napisać pracę mgr, złożyć ją a następnie usiąść na 4 literach ze słownikiem, perseuszem i dobrymi ludźmi, i przegryzając się przez tekst z bólem uczyć łaciny i greki na nim? myślę, że per saldo trochę się nauczę, klapki w głowie otworzą i że po przeczytaniu 5 stron poetyki kolejne 10 pójdzie mi szybciej, no i tak dalej funkcją daj Boże wykładniczą.


Plusy:

  • 30% czasu na mgr i lektury, 10% na pracę wyrobniczą o poranku, 30% na spanie, 30% na inne funkcje życiowe z czarnymi dziurami włącznie. Szacunek dość optymistyczny, biorąc pod uwagę porę roku. 
  • Ból, pot i łzy = namiastka zadośćuczynienia => trochę ulgi i mniejszych wyrzutów suma.
Minusy:

  • frustracja i zniechęcenie oraz 
  • wykorzystywanie krewnych i znajomych, bo na korki funduszy brak

b) pochodzić grzecznie w październiku, listopadzie i grudniu, na prawach (a tym samym przywilejach i obowiązkach) wolnego słuchacza na następujące zajęcia:
- GOJŁ z Krzysztofem (2x2h)
- Grekę 2 rok z p. Mikułą (3x2h, w grafiku pasuje mi 5 z 6) Myślę, że zarówno Krzysztof, jak i p. Monika by mnie na zajęcia wpuścili, i że żadne z nich ani by mnie nie zjadło, ani mi nie odpuściło.

Minusy

  • kosztem czasu na mgr, opracowywanie lektur i pracę wyrobniczą.
  • Zmiana proporcji: 10% mgr i lektury, 20% zajęcia, 10% praca wyrobnicza o poranku, 30% spanie, 30% reszta.
Plusy:  
  • zrobię to, co dawno zrobić powinnam i co robić AD 2001/2002 próbowałam, a czego wykonanie z przyczyn obiektywnych wówczas możliwe nie było. 
  • Co poprawi humor, ułatwi zmierzenie się z tekstami i zachęci do tego.
    Co w ostatecznym rozrachunku zaowocuje lepszym opracowaniem tekstów i o milimetr mniejszymi wyrzutami suma. 
  • Last but not least, zamiast dręczyć krewnych i znajomych po godzinach, będę mogła podręczyć prowadzących w godzinach pracy.

Hm. Jak tak to rozpisałam, to mnie wychodzi na b).
Choć nieco się go boję, że zamiast pisać wciągnę się w grekę i łacinę i znowu zgubię ostateczny cel studiów, którym de facto (i o zgrozo) są trzy literki, a nie nauczenie się łaciny i greki na poziomie przedwojennej
matury. Bo ten cel prawdziwy, czyli dorośnięcie - już dawno osiągnęłam. I dlatego mierzi mnie to, że za to nie dają dyplomu...

No ale co Pan myśli w rzeczonej kwestii?

skruszona i mocno onieśmielona
jeszcze studentka
ib.


-----------------------------------------------------------------
From: tutor
Sent: Friday, October 03, 2009 10:52 AM
To: (przeterminowana, upierdliwa) studentka

Subject:
Re:PROSZE ZWONIDź JEźLI KTO HCE PO RADY
-----------------------------------------------------------------

Myślę, że nie bierze Pani pod uwagę jeszcze jednego 'minusa' (by użyć Pani terminologii) w odniesieniu do rozwiązania 'b'; a mianowicie, ja nie wierzę w to, że nawet chodząc na zajęcia w charakterze wolnego słuchacza nie rozdrobni się Pani na tematykę zajęć, pewien pomysł, który wpadnie do głowy ni z tego ni z owego, brak zgody na jakieś sformułowanie itp., itd., co spowoduje, że czas na przygotowanie lektury radykalnie się zmniejszy. Wtedy proporcje będą zupełnie inne i pomysł po prostu spali na panewce, powodując 'frustrację i zmęczenie'...

Ostatecznie to Pani podejmie decyzję, natomiast, jeżeli mam coś sugerować, to jednak rozwiązanie 'a', a frustracji i zmęczenia nigdy Pani nie uniknie, jeżeli mierzyć już miarę dorosłości.

Pozdrawiam,
RAS


--------------------------------------------------------------
From: (przeterminowana, upierdliwa) studentka
Sent:
Friday, October 02, 2009 6:08 PM
To: tutor

Subject:
PROSZE ZWONIDź JEźLI KTO HCE PO RADY
----------------------------------------------------------------------------
Dzień dobry.
Ughhhhh.

I tym sposobem staje się Pan głosem rozsądku, podejrzewam, że w 100% pokrywającym się z głosem mojej pani Marysi - bo jej tego pytania to nawet nie ośmielam się zadawać. Ale dziękuję, naprawdę, bo w zasadzie o taki feedback mi chodziło. Jakiś cichy głosik też mi to mówi, ale pokusa... no, pokusa zawsze jest. Gdyby jej nie było, nie uczylibyśmy się tybetańskiego i nie czytali gramatyk malajalam ;)

Tak, obawiam się, że "minus" sformułowany jest bezbłędnie, choć to nieprawda, że go przeoczyłam - to miałam na myśli mówiąc, że błyskawicznie zgubię cel. Cały problem moich studiów na tym polega. Że w ciągu pół roku zapomniałam, że chodzi o 3 literki, a przeformułowałam to sobie, że chodzi o króliki z kapelusza. Co po 3 miesiącach zamieniło się w konkret: nie dać się Smokowi i udowodnić mu, że zrozumiem, o czym mówi. Mhm. Cel w zasadzie osiągnęłam (w takim stopniu, w jakim mnie interesował - królika na własny użytek wyciągnąć potrafię i językoznawcze iluminacje co jakiś czas przeżywam). Ni cholery  nie mogę się pogodzić z tym, że nikt mi za to nie chce dać dyplomu, summa cum laude najchętniej. No i tak............ Gdyby gubienie celu na czas stało się dyscypliną olimpijską, miałabym złoty medal w kieszeni.

Co do frustracji... najgorsze jest to, że ona powoduje rzucenie przedmiotem o ścianę i zapadnięcie się w czarną dziurę, a to wybitnie nie sprzyja rozprawieniu się z problemem. Może jednak spróbuję metodą wymyśloną wcześniej, czyli siedzenia na 4 literach z dobrą duszą na krześle obok i mottem - "ryjem i do przodu", nie ważne w jakim tempie. Z prośbą o wsparcie moralne w takim razie.

Dziękuję raz jeszcze za odpowiedź i utwierdzenie w tej resztce rozsądku, która mi jeszcze została, a może - która dopiero się rodzi (bóle porodowe Mesjasza?). Jak byłam mała, mama zawsze powtarzała mi "rusz rozumkiem". Hm. Staram się jak umiem, ale obawiam się, że ona czasem nie przewidziała możliwych rezultatów ;)

ib.

czwartek, 22 października 2009

lebensraum (odsłona 2)

Obiecany Kępiński o lebensraumie cały czas czeka na przestukanie. W międzyczasie to samo w wydaniu Budki Suflera:


Świat się wokół nas wciąż mniejszy staje,
Kontynenty na odległość dłoni są,
Samoloty jak z dziecinnych bajek,
Ponad głową coraz szybciej niebo tną.
Ludzie wciąż wędrują wielkim, głośnym stadem,
Z pomieszania mowy słychać jeden głos
Zbudowano drugą, większą Wieżę Babel,
Kto pamięta tamtej, pierwszej wieży los?

Świat się kurczy jak przekłuty balon,
Człowiek też maleje szybko razem z nim,
Przerażony swą niewielką skalą,
Coraz bardziej samotnieje w tłumie tym.
Stąd ucieczki nieprzytomne pustą drogą,
Jakby gdzieś coś za zakrętem było tam
I te wiersze napisane dla nikogo,
I te płótna pełne nostalgicznych plam.

Wieża Babel,
Piękny, choć nieludzki ląd,
Coraz dalej,
Czy to postęp, czy to błąd,
Coraz dalej
Coraz trudniej uciec stąd

środa, 21 października 2009

spóźniona laurka

Mojego Pana-Od-Historii mało kto lubił, lub może raczej - mało kto poważał. Bo choć spokojny, nie wadził nikomu, to - nieporadny, nieśmiały, z nosem umazanym kredą i jeszcze tragiczniej upapranymi kredowym pyłem czarnymi dżinsami nie umiał ani zapanować nad klasą (stosunek płci 28:5), a już zwłaszcza nad grupą 17 kobiet, ani przemocą wlać nam wiedzy do głowy. Kazał czytać źródła, nie podręcznik - a jak wiadomo uczeń pozbawiony tradycyjnych narzędzi nauczycielskiej opresji jest jak niemowlę wrzucone do wielkiej wanny z wodą. "Kartkówek, kartkówek, prac domowych i odpytywania!" - im bliżej matury, tym goręcej domagała się moja klasa, zwołując specjalne zebrania na przerwach dla rozpatrzenia grozy sytuacji.

Podjęliśmy nawet próby wyręczenia go w tej kwestii: na naszą wyraźną prośbę pierwsze 5 minut lekcji oddawane było ochotnikowi (lub raczej, bo częściej - ochotniczce), który przypominał tonącym niemowlętom, który mamy wiek i w jakiej części globu się znajdujemy. Pomysł upadł, gdy skończyli się ochotnicy. Podobnie - chyba nawet kiedyś udało nam się wymusić ze 2 kartkówki. No ale nie nauczyliśmy się do nich, więc Pan nam się zniechęcił.

Na wspomnianych akapit wyżej zebraniach broniłam Pana-Od-Historii jak lwica; u mojego boku pałętały się jeszcze ze dwa-trzy lwiątka. Gros mojej klasy zastanawiało się, jak go (prośbą? groźbą? kijem? marchewką?) zmienić. Nie zmienić w sensie changer DE prof, tylko changer LE prof (=nie zdjąć białą koszulę i założyć czarną, albo w ogóle T-shirt, tylko przefarbować białą na różowo i obciąć jej rękawy, bo koszula, generalnie, niczego sobie i taka dobra gatunkowo, szkoda by jej było, dziś już takich nie robią...).

Targana porywami realizmu próbowałam rozpaczliwie klarować współziomkom, że - abstrahując od pytania, czy delikwent sam widzi taką potrzebę - mało prawdopodobne jest, by banda rozwydrzonych gówniarzy jakąkolwiek metodą mogła zmienić dorosłego człowieka. Że może lepiej skorzystać z tego, co daje, a reszty szukać gdzie indziej. Ale to nie jest coś, co licealiści lubią najbardziej. Ci, co uczą studentów wiedzą też, że nie jest to nawet coś, co studenci lubią najbardziej. Niedługo doktoranci też przestaną to lubić. Kurs zaciekawionego szukania należałoby rozpocząć w przedszkolu, a może i w żłobku. My jednak zaczynamy reformę szkoły od matury, a uniwersytetu - od Bolonii i punktów ECTS. Powodzenia.

Ja do dziś dziękuję niebiosom, że historii uczył mnie właśnie on. A greki mój jeszcze bardziej nieudolny metodycznie, choć wprawniejszy w sztuce cyrkowej tutor (choć bez metodycznej wirtuozerki uprawianej synchronicznie przez konkurencję zapewne skończyłoby się to tym, czym moja nauka łaciny). A hebrajskiego Szoszi, która o metodyce i jedynie-słusznej-metodzie-komunikacyjnej zielonego pojęcia nie miała, nie ma i prawdopodobnie mieć nie zamierza. Szoszi też broniłam jak lwica, zebrań specjalnych nie było, no ale babskie marudzenie na przerwach - i owszem. Bo dziewczynki na hebraistyce niewiele się różnią od żądnych fajerwerków licealistów. No, może tym, że nie chodziło im o kartkówki i prace domowe, tych ostatnich Szoszi zapewniała pod dostatkiem. Ale tak bez fajerwerków... ona nic nie robi... w ogóle się nie przygotowuje... Ludzie, ludzie, ale po co ma się przygotowywać, jeśli nie musi??? No jak to po co. Dla zasady. I żeby ładnie i kolorowo było. I żeby samo do głowy weszło, bez tłuczenia tych nudnych ćwiczonek.

I jeszcze był Smok, straszny Smok. U niego też próżno by szukać porządku, a metodyki jeszcze próżniej, ale ziejąca siarka sprawiała, że nikomu nie przychodziło to do głowy. A nawet niektórzy go lubili. Ja tam wiem jedno. Gdyby nie oni, ta cała czwórka - nie byłabym taka, jaka jestem. Intelektualnie, ale i - tak normalnie, po ludzku.

* * *

Laurkę tę wystukałam któregoś jeszcze pięknego jesiennego dnia, a przyjrzawszy się jej bacznie zamierzałam (?) powiesić na okoliczność rocznicy bitwy pod Lenino oraz Dnia Wojska Polskiego vel KEN (i nie chodzi o aleję). Alem tę wiekopomną datę chyba niestety przegapiła. Więc na wypadek, gdyby w gniazdku na akacji drżała z niepokoju jakaś niepocieszona pani słowikowa - kajam się i wieszam dziś. Belfrom moim ulubionym i/lub nieulubionym i/lub nie moim dedykując.

runtime error

Próbując ogarnąć entropię, która rozpełzła się po moim stole (hehe, pełzająca entropia...), znalazłam kartkę. Białą, gładką A6, wyrwaną z bloczku. Na kartce data: 23 X o 18, zakreślona w kółku. I nic poza tym. Hm. Ratunku. Mamoooo. Słoniocy. Co miało wydarzyć się 23 X o 18????? Gdzie i z kim - nie daj Boże - miałam się w piątkowe popołudnie spotkać? Rzecz jest o tyle paląca, że w tym samym terminie przyjęłam już (wcześniej? później? w międzyczasie?) zaproszenie na randkę. Prawdopodobieństwo, że zapisana data dotyczy tejże właśnie randki jest bliskie zeru. No i co teraz. Wystawię kogoś do wiatru na mieście czy pod moimi drzwiami? I kogo? I jak się o tym przekonam, jeśli potencjalne gromy nie spadną na moją głowę?

Wie ktoś coś? A zwłaszcza - wie ktoś, skąd się u mnie ta beznadziejna świecka tradycja zapisywania na karteluszkach terminów i numerów telefonu bez identyfikacji, czego dotyczą? I/lub jak ów zgubny nawyk zgubić? Z numerem telefonu jest o tyle lepiej, że w ostateczności można pod niego zadzwonić...

poniedziałek, 19 października 2009

pani w rejestracji

Jako że zeszłotygodniowy pogrzeb Marka Edelmana okazał się również gwałtownym pożegnaniem z jesienią, parę razy zdarzyło mi się wspomnieć to wydarzenie w jakiejś nieśmiertelnej rozmowie o pogodzie. Na czekając w lecznicy przy Anielewicza na moją ulubioną panią dentystkę. Pani w rejestracji zadumała się: "ho ho, tak tak, to był wielki człowiek, ja go bardzo szanowałam..." Pomyślałam sobie: no, nie jest z nami jeszcze tak źle. Pani mówi dalej: "Wie pani, dlaczego? Bo to był jeden z niewielu [strategiczna mina] nie lubię tego określenia... [mina jeszcze bardziej wymowna, ściszenie głosu] ... Żydów... [powrót do normalnego tonu] ...którzy przyznawali, że uratowali ich Polacy."

Pomijając kwestie merytoryczne i odwieczny handel martyrologią, ugryzłam się w język, żeby nie zapytać, dlaczego słowo "Polak" jej w tym zdaniu nie przeszkadza. Bo mnie jakoś zaczyna niewygodnie uwierać. To, że uwiera, znaczy chyba, że jego treść nie jest mi obojętna, choćby nie wiem jak były otwarte granice UE i choćbym nie wiem iloma językami mówiła.

Przypomniała mi się rozmowa z mkw na okoliczność petycji w obronie pobitego studenta Collegium Civitas - o rasizmie, antysemityzmie, poczuciu narodowej wspólnoty i temu, jak pojęcie to przeformułowuje się w obecnych czasach. Oraz jeden z najbardziej poruszających mnie tekstów Tuwima, a w nim pewien koronny argument, z którym emocjonalnie głęboko się utożsamiam (z pozostałymi w zasadzie też; ale to, że się utożsamiam z Tuwimem, to żadne novum).


"Jestem Polakiem, bo mi się tak podoba. To moja ściśle prywatna sprawa, z której nikomu nie mam zamiaru zdawać relacji, ani wyjaśniać jej, tłumaczyć, uzasadniać. Nie dzielę Polaków na "rodowitych" i "nierodowitych", pozostawiając to rodowitym i nierodowitym rasistom, rodzimym i nierodzimym hitlerowcom. (...) 

Gdyby jednak przyszło do uzasadniania swej narodowości, a raczej narodowego poczucia, to jestem Polakiem dla najprostszych, niemal prymitywnych powodów, przeważnie racjonalnych, częściowo irracjonalnych, ale bez "mistycznej" przyprawy. Być Polakiem - to ani zaszczyt, ani chluba, ani przywilej. To samo jest z oddychaniem. Nie spotkałem jeszcze człowieka, który jest dumny z tego, że oddycha.


Polak - bo się w Polsce urodziłem, wzrosłem, wychowałem, nauczyłem; bo w Polsce byłem szczęśliwy i nieszczęśliwy; bo z wygnania chcę koniecznie wrócić do Polski, choćby mi gdzie indziej rajskie rozkosze zapewniono.

Polak - bo dla czułego przesądu, którego żadną racją ani logiką nie potrafię wytłumaczyć, pragnę, aby mnie po śmierci wchłonęła i wessała ziemia polska, nie żadna inna.


Polak - bo mi tak w domu rodzicielskim po polsku powiedziano; bo mnie tam polską mową od niemowlęctwa karmiono; bo mnie matka uczyła polskich wierszy i piosenek; bo gdy przyszedł pierwszy wstrząs poezji, to wyładował się polskimi słowami; bo to, co w życiu stało się najważniejsze - twórczość poetycka - jest nie do pomyślenia w żadnym innym języku choćbym nim jak najbieglej mówił.


Polak - bo po polsku spowiadałem się z niepokojów pierwszej miłości i po polsku bełkotałem o jej szczęściu i burzach.


Polak dlatego także, że brzoza i wierzba są mi bliższe niż palma i cytrus, a Mickiewicz i Chopin drożsi niż Szekspir i Beethoven. Drożsi dla powodów, których znowu żadną racją nie potrafię uzasadnić.


Polak - bo przejąłem od Polaków pewną ilość ich wad narodowych. Polak - bo moja nienawiść do faszystów polskich jest większa, niż do faszystów innej narodowości. I uważam to za bardzo poważną cechę mojej polskości."



Gdy się tak zastanawiam nad tym tuwimowym tekstem sześćdziesiąt lat później, wychodzi mi, że poczucie przynależności do narodowej wspólnoty najlepiej oddaje fraza "czuły przesąd". To, że w imię czułego przesądu toczą się najkrwawsze wojny, jest cokolwiek przerażające. To, że z tych samych powodów istnieją jeszcze na świecie języki inne niż angielski - napawa otuchą, przynajmniej mnie. Ja również, jak Tuwim, myślę, że to język w największym stopniu definiuje tożsamość i wypełnia treścią słowo "ojczyzna". Treścią czułych przesądów?

piątek, 9 października 2009

Markowi

Pogrzeb Marka Edelmana był piękny, godny i bardzo smutny. Odszedł jeden z lamed-wowników. Chyba zrobił miejsce następnemu, bo świat wciąż istnieje. Smutno.... Choć podobno należy się uśmiechać.



Nikt nie krzyczał, nie klaskał, nie przepychał się. Nawet kamery i obiektywy były ciche i smutne. Nie padło ani jedno słowo, pod którym nie mogłabym się podpisać. Jedyne, czego mi zabrakło, to "zog niszt kejnmol", powalczyłam więc z nią sobie trochę i wklejam tu.  Próbuję z robaczkami. Poprawki i konstruktywną krytykę przyjmuję z wdzięcznością. Śpiewa Paul Robesson na koncercie w Moskwie z 1949.



זאָג נישט קיינמאָל אַז דו גייסט דעם לעצטן וועג,
כאָטש הימלען בלײַענע פֿאַרשטעלן בלאָע טעג ;
ווײַל קומען וועט נאָך אונדזער אויסגעבענקטע שעה –
עס וועט אַ פּויק טאָן אונדזער טראָט – מיר זייַנען דאָ


Zog niszt kejn mol az du gejst dem lectn weg
Chocz himln blajene farszteln bloje teg
Kumen wet doch unzer ojsgebengte szo
S'wet a poik ton unzer trot, mir zenen do!

Nie mów nigdy, że ostatnią kroczysz z dróg
Choć ołowiany blask przysłania błękit chmur
Jeszcze nadejdzie wszak nasz wytęskniony czas
Odgłosem kroków naszych wybrzmi ulic bruk.


II

פֿון גרינעם פּאַלמען - לאַנד ביז לאַנד  פֿון ווייַטן שניי,
מיר קומען אָן מיט אונדזער פּייַן, מיט אונדזער וויי.
און וווּ געפֿאַלן ס'איז אַ שפּריץ פֿון אונדזער בלוט,
ס'וועט אַ שפּראָץ דאָרט אונדזער גבֿורה אונדזער מוט.


Fun grinen palmenland biz wajsn land fun sznej
Mir kumen on mit unzer pajn mit unzer wej
Un wu gefaln iz a szpric fun unzer blut
Szprocn wet do unzere gwujre unzer mut

Z zieleni kraju palm po wiecznych śniegów biel
Idziemy, a wśród dróg ból i cierpienie lśnią.
Gdzie choćby kroplą wsiąkła w ziemię nasza krew
Odwaga, siła tam wyrosną niczym dąb.






III
ס´וועט די מאָרגן-זון באַגילדן אונדז דעם הייַנט,
און דער נעכטן וועט פֿאַרשווינדן מיטן פֿייַנט,
און אויב פֿאַרזאַמען וועט די זון אין דעם קאַיאָר –
ווי אַ פּאַראָל זאָל גיין דאָס ליד פֿון דור צו דור.

S'wet di morgnzun bagildn unz dem hajnt
un der nechtn wet farszwindn mit dem fajnt.
Nor ojb farzamen wet di zun un der kajor
Wi a parol sol gejn dos lid fun dor cu dor.

Gdy przyjdą jutra dni nie zgaśnie złoty blask,
Wczorajsze zło przeminie dziś jak mija noc.
Gdyby opóźnić kiedyś miał się słońca wschód
Tę pieśń poniosą pokolenia z ust do ust.




IV
דאָס ליד געשריבן איז מיט בלוט און ניט מיט בלײַ,
ס´איז ניט קיין ליד פֿון אַ פֿויגל אויף דער פֿרייַ.
דאָס האָט אַ פֿאָלק צווישן פֿאַלנדיקע ווענט,
דאָס ליד געזונגען מיט נאַגאַנעס אין די הענט.


Dos lid geszribn iz mit blut un niszt mit blaj
S'iz kajn lidl fun a fojgl af der fraj
Dos hot a folk cwiszn falndike went
Dos lid gezungn mit naganes in di hent.

Ta pieśń pisana nie błękitem jest lecz krwią.
To żaden skoczny ton, wolnego ptaka śpiew.
To z karabinem w ręku naród śpiewał ją,
Wśród ruin domów, ścian co upadały wkrąg.


V
טאָ זאָג ניט קיינמאָל אַז דו גייסט דעם לעצטן וועג,
כאָטש הימלען בלײַענע פֿאַרשטעלן בלאָע טעג.
ווײַל קומען וועט נאָך אונדזער אויסגעבענקטע שעה –
עס וועט אַ פּויק טאָן אונדזער טראָט – מיר זייַנען דאָ!
 

To zog niszt kejn mol az du gejst dem lectn weg
Chocz himln blajene farszteln bloje teg
Kumen wet doch unzer ojsgebengte szo
S'wet a poik ton unzer trot, mir zenen do!

Więc nie mów nigdy, że ostatnią kroczysz z dróg
Choć ołowiany blask przysłania błękit chmur
Jeszcze nadejdzie wszak nasz wytęskniony czas
Odgłosem kroków naszych wybrzmi ulic bruk.




Oraz jeszcze jedno nagranie. Filmik tragiczny, ale za to miejsce symboliczne. Ja również śpiewałam tę pieśń w ponarskim lesie, AD 2002. Tu chyba nie nasz rocznik, ale Fania, bibliotekarka Instytutu i bojowniczka wileńskiej partyzantki - wciąż ta sama.




Marku. Podrap mi tam rude Szczeżujstwo za uchem...

niedziela, 4 października 2009

forumowa jesień

Obiecany Kępiński i Lebensraum będzie, ale póki co korzystam z weny okołomgr i oddaję się Leukonoe. Oraz okrutnie wciągającej korespondencji z młodszymi siostrzyczkami maści wszelakiej i innymi SzKorami. Póki się więc Kępiński nie przestuka, wklejam jesienne sprawozdanie z mojego ulubionego forum dla wariatów:

Jesień-euforia, czy jesień-smutek?
poetkam 29.09.09, 21:00 Odpowiedz
Jak jest u Was? U mnie jak zwykle reaktywnie. Ostatnio fruwam- mam powody :-) Kupiłam mieszkanie - tak, musiałam się pochwalić! Znalazłam w moim mieście stowarzyszenie wspierające artystyczną działalność i.. wyobraźnia gna naprzód. Napędzam się... Szok. Jest świetnie. Kocham jesień. Kocham życie. Kocham siebie. I w ogóle wszystkich. ;-))
-------------
Duczka: mamusiu, takie jest życie...

Re: Jesień-euforia, czy jesień-smutek?
Od -2 do +1 w skali od -5 do 5, z przewagą tego, co akurat reaktywne - ostatnio dołów, bo łatwiej uciekać, niż składać indeks i pisać mgr; głowa w piasek zawsze kusi.
Z cichą nadzieją, że to jest remisja, wreszcie, po tylu latach karuzeli w postaci (ultra) rapid cycling. We wrześniu i październiku. Listopada i grudnia się boję i wolę o nich nie myśleć. Ale po cichu modlę się do boginii lamo o dalszą łaskawość.
Lekarzy nie pytam, jak to się nazywa, nazywam sobie sama na własny i forumowy użytek. Lekarz pilnuje leków i tak nam obojgu jest chyba dobrze. To ja mam się czuć dobrze, a nie lekarz tak o mnie myśleć. co on myśli - prawdę mówiąc mało mnie obchodzi.
----------------
Im bardziej Puchatek zaglądał do środka, tym bardziej Prosiaczka tam nie było...

nieśmiało

     >>> Planuję, porządkuję, czekam, cieszę się.
     >>> O.
     ----------------------
     >>> Nie oczekuję już / od życia samych róż

Ja też. Dobrze mi z tym stanem i boję się go stracić. Ale i ten strach nie jest już tak paraliżujący, jak przez ostatnie 6 lat. To moja wielka zmiana i moje wielkie zwycięstwo. Efekt 300h psychoterapii i nie powiem ilu PLN, czasu i łez w nią zainwestowanych.
------------------
Im bardziej Puchatek zaglądał do środka, tym bardziej Prosiaczka tam nie było...

sobota, 3 października 2009

:(((((( [*] [*] [*]

"W Warszawie w wieku 87 lat zmarł na zawał serca Marek Edelman – ostatni żyjący przywódca powstania w getcie warszawskim, po którego upadku walczył w Powstaniu Warszawskim, działacz antykomunistycznej opozycji demokratycznej, autorytet polityczny i moralny, społecznik, wielki człowiek i niezrównany kardiolog. Hanna Krall przeprowadziła z nim w roku 1977 wywiad-rzekę Zdążyć przed Panem Bogiem. Sam o sobie mówił, że był świadkiem strasznych czasów. Wydawało się, że będzie żył wiecznie."

Dlaczego pierwszym linkiem, którego na hasło "marek edelman pogrzeb", jest ten do strony rfi.fr - Bóg jeden raczy wiedzieć. Artykuł w sekcji polskiej. I po francusku również, ale nie ten sam. Piotr Kaminski, journaliste à la rédaction polonaise de RFI: « Voila une personne de moins a laquelle on pourra se referer. Il etait tres difficile a faire peur. C'était quelqu'un de tous les combats pour la liberté. Quand Marek Edelman se prononçait sur une décision morale et politique, on l'écoutait. ». A w artykule po polsku wypowiedzi oficjałów i celebrytów:
  • Były ambasador Izraela w Polsce, Szewach Weiss, powiedział o nim: „Marek Edelman nigdy nie przestał walczyć o wolność człowieka i o wolność Polski”. 
  • „To była bardzo ważna obecność dla Polaków, dla nas wszystkich”, wyznał ks. Adam Boniecki, redaktor naczelny „Tygodnika Powszechnego”.  
  • Prezydent Lech Kaczyński, ustami jednego ze swych doradców, Macieja Wypycha, poinformował, że jest wstrząśnięty wiadomością o śmierci Marka Edelmana. 
  • Lech Wałęsa powiedział o Edelmanie: „to była wielka i bardzo wyjątkowa postać. Będzie go nam brakować. Niech spoczywa w pokoju wiecznym”. 
  • Premier RP Donald Tusk powiedział: „Jego autorytet uszlachetniał demokrację w wolnej Polsce. Opuścił nas człowiek, którego podziwiałem”. 
« Il n’ y a pas de pourquoi ! Pas de pourquoi ! Et quelle différence cela fait un pourquoi ? Chacun suit sa trajectoire de vie. Ces 60 000 hommes disparus, si on est un peu responsable de leur sort, il faut rester avec eux. D’une façon ou d'une autre. »

Jeśli wierzyć rfi (to wszak genialne źródło wiedzy o tym, co dzieje się w Polsce), pogrzeb Marka Edelmana odbędzie się najprawdopodobniej w najbliższy czwartek. Nie lubię ostatnio chodzić na pogrzeby. W lecie zeszłego roku przebrała się miarka. Ale chciałabym pójść. Najchętniej z kimś. Any benevoles welcome.

czwartek, 1 października 2009

lebensraum

Jest parę rzeczy w codziennej codzienności, których okrutnie nie lubię. To nielubienie wiele mnie czasem kosztuje, bo mało kiedy spotyka się ze zrozumieniem.

Nie lubię, nie trawię, nie znoszę:
1) telefonu gdy dzwoni, zwłaszcza jeśli jest to komórka a ja akurat robię siku w kiblu na stacji benzynowej w pozycji żurawia, a w/w gówno dzwoni mi w kieszeni
2) poczty głosowej
3) poruszania się samochodem i środkami transportu publicznego
4) nachalnych reklam na bilboardach, w skrzynce pocztowej, mailowej i pań dzwoniących z zaproszeniami na pokaz pościeli wełnianej oraz pana Dariusza Kąckiego wkładającego mi do skrzynki oraz w drzwi i na wycieraczkę ulotki firmy multimedia, a następnie wyciągającego mnie z wanny odwiedzinami w tym samym celu.

...i pewnie jeszcze paru rzeczy, będę donosić na bieżąco.
Zamiast tego zdecydowanie wolę:

1) mail lub gg, bo mogę odpowiedzieć na wiadomość wtedy, gdy mam do tego czas, głowę i ochotę. mogę oddzwonić, jeśli ktoś mnie prosi, zwłaszcza jeśli powie mi kiedy, a jeśli napisze, że to ważne i szybko, na pewno tym bardziej to zrobię.
2) sms, bo jest bardziej dyskretny i mniej inwazyjny, a odczytywanie go nie wymaga przykładania telefonu do ucha i słuchania pani z ery.
3) chodzenie na piechotę, ew. rower, nawet w mrozie i na deszczu. tylko na mniejsze odległości, dlatego marzę o wyprowadzce z Warszawy.
4) krajobraz miejski i wiejski nieupstrzony szyldami reklamowymi oraz święty spokój w moim prywatnym czasie i domu. z możliwością wykąpania się w wannie włącznie. Dlatego jw.

Dla większości rzeczy, których nie lubię, potrafię znaleźć realną alternatywę. Jeśli mogę mieć prośbę do osób, które lubią mnie - stosujcie te alternatywy.

Antoni Kępiński mówi, że to kwestia Lebensraumu. Pierwszy wymieniony przez niego w cytowanym dwa posty temu fragmencie NERWICORODNY CZYNNIK, powodujący SMĘTEK NASZEJ CYWILIZACJI. W następnym poście przepiszę jego słuszne poglądy na wszystko.