poniedziałek, 31 sierpnia 2009

gdzie ona polazła??

Rozważałyśmy kiedyś z Panią Leśniezieloną zady i walety spania z kobietami maści wszelakiej, w tym rudej. Szczeżujskie zdjęcie z dedykacją więc, co to je Ela kiedyś telefonem pstryknęła, kiedyś - nie tak dawno temu wcale (bo to chyba końcówka sesji była?), gdy Rudej jeszcze nie śniło się umierać. Oto koronkarka prawie z Koniakowa, profil prawy:


...i najpiękniejsza w historii szczeżujskiego zębodzieła koronka:


No i pasiaste futro w pełnej krasie. Gdyby nie była Szczeżują, miała zostać Trzmielem albo Tygrysem.

Szczeżu! Gdzieś ty polazła?? Już miesiąc kicasz na tym gigancie i coś mi się zdaje, że już nigdy do domu nie wrócisz.... może ci tam lepiej, na tych niebieskich łąkach, ale mi bez ciebie nie. Nie sądziłam, że będę kiedyś płakać na widok twych trójkątnych koronek na prześcieradle...........

piątek, 28 sierpnia 2009

ludzie listy piszą

Ho ho, tak tak. Kiedyś nie było komórek. Kiedyś nawet zwykły telefon był dobrem rzadkim. A o necie to się nawet nikomu nie śniło. Ho ho, tak tak, a czasy te pamięta moja wiecznie młoda mama we własnej osobie. Kiedyś moja mama miała półtora roku. Ho ho, tak tak...

Koteńka!
List Twój, który przed chwilą odebrałem, sprawił mi ogromną radość i oczekiwałem tego listu codziennie z bardzo wielką niecierpliwością. Wczoraj wysłałem telegram do Ciebie, który chyba już otrzymałaś. Nie chodziło mi o to, że się pogniewałaś na mnie, ale bałem się, czy nie stało się coś tobie lub Halusi, co chce przede mną na razie zataić. Wiem, że zostawiłem Ciebie bez służącej i bałem się, że mogłaś sobie coś zrobić przez podniesienie jakiegoś ciężaru. Halusia miała wysypkę na ciele i bałem się czy nie zachorowała. To też list Twój, z którego wynika, że mniej więcej wszystko jest w porządku – bardzo mnie ucieszył. Gdybym dzisiaj tego listu nie dostał – miałem jutro telefonować do Kowalskiego lub do Ciebie do biura. Liczyłem się też z ewentualnością przedwczesnego wyjazdu do Warszawy, gdybym w dalszym ciągu nie miał od Ciebie wiadomości. (...) Koteńka, napisz mi tym razem z mniejszym opóźnieniem, bo ja bardzo czekam na Twoje listy i bardzo mi jest przykro kiedy inni dostają listy, - czasem codziennie - a ja codziennie wracam z kancelarii WDW bez listu. (...) Mocno ucałuj naszą słodziutką dzieweczkę. Wcale nie chcę, aby za mną tęskniła. Niech się tylko zdrowo chowa i bawi. Pozdrów Mamusię.
Całuję Cię mocno
Twój
Zyg

Tako pisze dziadek Zygmuś do babci Wisi z Juraty, 17 VIII 49, o godz. 16. A Jurata... ta hipersupermodna Jurata... kiedyś... Ho ho, tak tak...

Pytasz o to jak ja się tu bawię. Odpowiadam Ci szczerze, że nieszczególnie. Jak Ci już pisałem w poprzednim liście (którego jak widzę nie czytałaś) - Jurata to jest taka wysepka prawie - bardzo daleko położona od wszelkich centrów zabawy [dziadku! to z ciebie taki rozrywkowy gość?], zupełnie odmienna od Sopotu. Jest to ustronie, idealne dla wypoczynku rodzinnego (z dziećmi), ale zupełnie nieinteresujące dla "słomianych wdowców" lub kawalerów. Muszę Cię uspokoić, że wszelkie miłosne historie są tu fizycznie niemożliwe, bo ludzie mieszkają tu wszyscy w kilkuosobowych pokojach i prawie wszyscy są z dziećmi. Czasem żałuję, że nie wziąłem ze sobą naszej Halinki, ale z drugiej strony niewiadomo co onaby jadła, bo tutaj jest tylko jedna kuchnia dla wszystkich. [Hm, czyżby wtedy nie było też gerberków?]. Poza tym panuje tu plaga komarów, od których dzieciu najbardziej cierpią. [no, komary są upierdliwe, ale dzieci, a przynajmniej wspomniana Halinka chyba bardziej ucierpieć może od... ten tego... jakiegoś kleszcza? Czy może była to era również przedkleszczowa?] Mimo to nie narzekam na moje wczasy, gdyż czas upływa tu w rozkosznym lenistwie. Dotychczas miałem tylko 3 dni plażowe, a reszta była pochmurna. Najgorsze że nie ma tu gdzie spacerować. Jest tylko jedna jedyna droga (do Jastarni), a z obu stron rzadki las sosnowy i morze. Człowiek czuje się jak na jakimś okręcie zakotwiczonym na morzu. Do Gdańska, Gdyni i Sopotu jest bardzo daleko i trzeba tam jechać po 4 godziny w jedną stronę. Aby jechać statkiem - trzeba najpierw dostać się do miejscowości Hel, co też wymaga dosyć czasu i pieniędzy, których nie mam. - To też jak dotychczas dzień spędzam na wylegiwaniu się na tarasie [hola hola, te tarasy w WDW to ja widziałam, teraz to się balkon nazywa], plażowaniu (o ile jest pogoda, czytaniu książek, grach w karty i szachy. Czasem tańczymy trochę przy patefonie, czasem mamy kino, no i to wszystko. Towarzystwo średnie. Wszystkie zabawy i gry odbywają się tylko kolektywnie. - Jeżeli pojedziemy nad morze razem - to Ty musisz przedtem zaopatrzyć się w cały komplet morskich strojów, kobiety mimo wszystko bardzo się tu stroją. Do kompletu tego należą: suknia plażowa, kostium kąpielowy, szorty, barwne szlafroki, spodnie jasne, wszelkiego rodzaju bluzki i spódniczki, kubraczki czerwonego koloru - tego rodzaju jak Twój granatowy itd. Wogóle przeważa tutaj kolor mocno czerwony we wszystkich rodzajach strojów. Szlafroczki i spódniczki też przeważnie są czerwone w groszki. Kobiety upodabniają się tu do muchomorów. Szczegóły te podaję Ci dlatego, ponieważ wiem że Ciebie zainteresują.

No a teraz hit wszechczasów:
Jutro urządza się wycieczkę do Gdańska statkiem, ale zdaje się że nie pojadę. Może pojadę innym razem, jak przyślesz mi trochę pieniędzy, bo już musiałem się zapożyczyć.

To w owym słynącym z patriarchalnej struktury domu to BABCIA trzymała kasę???? Czego to się człowiek na stare lata nie dowiaduje. Eh, chciałabym dostawać takie listy. Mogłyby być nawet via email, ale kto w mailu pisze taką polszczyzną? Podobno to się talent narracyjny nazywa? ;-)

ocalić od zapomnienia

Jestem z siebie dumna. W gościnie u krwiożerczej bestii napisałam 2,5 strony wstępu i nie oparłam się pokusie skonstruowania n-tego Załącznika. W zasadzie to ostatnie było szybkie, bo znalazłam go w sieci.

Pewnym mankamentem tego chlubnego faktu jest moje zakrawające na pewność przypuszczenie, że z wyżej wspomnianych dwóch i pół - półtorej zostanie, wraz z załącznikiem, odstrzelone. Obawiam się, że w ten sposób tempo mej tfu-rczości nie będzie zawrotne. Dla upamiętnienia jednak pierwszych kotów wklejam kandydatów do odstrzału:

* * *

Uwaga ostatnia, w pierwszej chwili zakrawająca na herezję. Dokładając wszelkich starań, by nie stało się to kosztem warsztatu metodologicznego, na kartach tej pracy nie stronię od refleksji osobistych. Jest to wybór świadomy, a powody ku niemu są dwa.

Po pierwsze – magisterium stanowi zwieńczenie m o i c h [hehe, jak wiadomo i n d y w i d u a l n y c h (przyp. blog, tego łaskawie oszczędziłam niemishowemu promotorowi)] studiów filologicznych, które rozumiem jako poszukiwanie w ł a s n e j drogi do rozumienia języka i pisanych w tym języku tekstów. Nie wierzę w istnienie recepty uniwersalnej. Jako że z natury rzeczy jest to zadanie na całe życie – poszukiwania te nie mogą zakończyć się wraz z momentem ukończenia studiów magisterskich. Z tego powodu p r o c e s dochodzenia do własnego stanowiska wydaje mi się co najmniej równie ważny (jeśli nie ważniejszy), co sam tego procesu rezultat. W obliczu tak określonej hierarchii chciałabym, by praca - oprócz stanowienia rezultatu - była również odzwierciedleniem procesu. Widzieć w niej więc należy moje osobiste spotkanie z Horacym i polskimi tłumaczami Horacego, siłą rzeczy postrzegane przez pryzmat własnych zmagań translatorskich, okraszone tu i ówdzie myślami co znamienitszych mistrzów polskiego słowa na przestrzeni wieków.

Drugi powód jest prozaiczny. Ponad 100 lat temu zdemaskował go Charles Baudelaire w inwokacji do swych Kwiatów Zła:

...parmi les chacals, les panthères, les lices,
Les singes, les scorpions, les vautours, les serpents,
Les monstres glapissants, hurlants, grognants, rampants,
Dans la ménagerie infâme de nos vices,

II en est un plus laid, plus méchant, plus immonde!
Quoiqu'il ne pousse ni grands gestes ni grands cris,
Il ferait volontiers de la terre un débris
Et dans un bâillement avalerait le monde;

C'est l'Ennui! L'oeil chargé d'un pleur involontaire,
II rêve d'échafauds en fumant son houka.
Tu le connais, lecteur, ce monstre délicat,
— Hypocrite lecteur, — mon semblable, — mon frère! [1]

Od czytania zaś nudnych prac humanistycznych jedna tylko czynność wydaje mi się bardziej nieznośna: jest nią ich pisanie. Efekt końcowy takiego przedsięwzięcia jest zwykle tragiczny: nie raz skutkuje ono frustracją autora i w wyniku tejże – zaniechaniem obiecującej pracy nad genialnym nie raz materiałem, a tym samym – przekazaniem pałeczki kolejnemu frustratowi. Jeśli zaś to pierwsze wyzwanie uda się piszącemu pokonać, bywa jeszcze gorzej: dokonuje on morderstwa na przedmiocie swej pracy i w rezultacie skutecznie zniechęca doń czytelników. Nie sądzę, by taki miał być cel humanistyki.

Skupiając się zatem na celu, w trosce o doprowadzenie przedsięwzięcia do końca, nie odpieram pokusy uniknięcia nudy. Temu ma posłużyć przeplatanie analizy co celniejszymi uwagami znakomitych praktyków. Refleksje te odzwierciedlają proces kształtowania się warsztatu translatorskiego i pisarskiego tłumaczy oraz proces mojego rozumienia subtelności Horacego i analizowanych przekładów. Łamię więc nieco protokół dyplomatyczny z nadzieją, że w imię szlachetnego celu zostanie mi to przez łaskawego Czytelnika wybaczone.

[1] Charles Baudelaire, Au Lecteur (Do czytelnika). Ibidem: … Jako że arbitralny wybór jednego tłumaczenia tego znakomitego wiersza wydał mi się sprzeczny z tematem i duchem pracy, skonstruowałam dla dociekliwego Czytelnika Załącznik x (vide s. y.), w którym znajdzie on x jego innych polskich przekładów.


Tadam, a teraz można gratulować i przestrzegać przed katastrofą.

Na foto powyżej nieznany sobowtór mojej muzy w pozie bojowej, ze specjalną dedykacją. Już adresat(ka) będzie wiedział(a). Nie mogę pojąć, dlaczego wszyscy twierdzą, że szyl wygląda jak mysz. Widział ktoś puchatą fruwającą mysz ze szczeciniastym ogonem do złudzenia przypominającym albo wycior od fajki tudzież szczotkę do butelek?

Współpraca z Tyciem tym się zaś różni od pomocy szczeżujskiej, że lżejszy on i mniej sobie robi z nieznanego podłoża. Co sprawia, że oprócz napisania fjdals;afksdfha;lfha;hf potrafi też naciskać kombinacje klawiszy (ów?). Co bywa niebezpieczne. Ale za to bezpieczny jest kabel - ponoć nie można mieć wszystkiego.

czwartek, 27 sierpnia 2009

król czasów

Konkurs z poprzedniego posta wciąż aktualny. Wywołuję do tablicy opornych: mkw, epenthesis, kurę, koguta, gab, skimbleshanksa i Panią Leśniezieloną. Oraz czekam, aż maestro i babcia powrócą z wakacji. No i w zasadzie to mama moja i siostra najdroższe też by się mogły wysilić.

A że w międzyczasie (który, jako rzeką z głębi wielorybich trzewi - królem czasów jest) obudził się Horacy, przepisuję mojego faworyta i jego najbliższego konkurenta. Można zgadywać, można głosować, jednym słowem zaczynamy casting na ulubiony przekład.

Obudzony Horacy po raz pierwszy:

Nie szperay dwornie, czego nikt nie ścignie,
Iaki tobie i mnie koniec
Śmiertelny przyniesie goniec,
Gdy w zimnym grobie skrzepły trup ostygnie.

Niechciey się liczbą Babilońską bawić,
Byś wszystko potrafił snadnie,
Cokolwiek na cię przypadnie,
Stałym umysłem, a cierpliwym strawić.

Czy Bóg uzyczy więcey zim dla ciebie,
Czylić ostatnią iuż dawa,
Co nazbyt srodze powstawa,
A morskie skały w nawałnościach grzebie.

Używay bacznie miłey krotofili,
Którąć przytomny czas leie
A długiey nie czyń nadzieie
W tak krótkiey życia lecącego chwili.

Ono gdy mowim, czas nam śliski zdradnie
Cichym zmyka kołowrotem:
Chwytay go teraz, bo potem
Wiecznie nie zgonisz, gdy ci z rąk wypadnie.


... oraz po raz wtóry:

Nie nurzay, prożno myśląc, czoła w pocie,
Boć się tym rozum śmiertelny nie szczyci,
By dociekł, wiele na swym kołowrocie
Parka żywotnich uprzędzie mu nici.

Iaka cię dola czeka w dalszey prze,
Ni bałamutny gwiazdarz nie wyśledzi,
Chocia śklem łowczym błędne zmyka zorze
Czekay cierpliwie, czym cię los nawiedzi.

Bądź jeszcze wiele zim przepędzisz żywy,
Bądź to ostatnia iuż dobiera miarki,
Co ieżąc mętne na Tyrrenie grzywy,
O brzeg bałwanom dumne ściera karki,

Mało dbay na to: niech się wino leie,
Poki lać moźna ze dzbana do śklanki.
Długie zamysłow człowieczych nadzieie
Scisłemi życia Bog otoczył szranki.

My ze sobą gwarzym: a czas skrzydło płochy
I słowa goni i chwile powiewne;
Poki masz w ręku, zażyway tey trochy
Zycia marnego, bo iutro nie pewne.

No, iak wam się podoba?
Kto da więcej?

piątek, 21 sierpnia 2009

CO. R. U. P. S. I. S

Kocham wiki. Miłość ta nie ma wprawdzie wciąż żadnego przełożenia na czyny, ale może kiedyś wreszcie zyska. Niniejszym przepraszam niefrankofonów (można się domagać eksplikacji), a dla czytających w języku żabojadów ogłaszam 2 konkursy, pod honorowym patronatem pana Alaina Bouissière (na obrazku).

Konkurs pierwszy -
Na rozwinięcie tytułowego skrótu. Im weselej, tym lepiej, po złożeniu propozycji w komentarzu można sobie wygooglać wersję oficjalną. Googlanie lub klikanie w link obrazka przed zaproponowaniem własnego rozwinięcia łamie reguły fair-play, proszę nie faulować!

Żeby nie było, żem całkiem okrutna, zamieszczam 2 podpowiedzi.
Podpowiedź pierwsza: Co = Comite.
Podpowiedź druga: w wierszyku poniżej.

Jadis, à l’école, les maîtres des langues
(Qu’ils eussent ailleurs dirigé leurs harangues !)

Voulurent que nous apprissions les formes

Rares des verbes français – un boulot énorme -
Mais, bien que les profs nous torturassent,
Nous ne retînmes pas toutes les règles, hélas !

Ainsi préparés, en France nous allâmes :
Aucun subjonctif imparfait nous trouvâmes,
Et le passé simple que nous employâmes

Évoqua des sourires, ce que nous déplorâmes !

Quel dommage que nos efforts scolaires
Ne fussent plus estimés au pays de Molière !

Eussions-nous vite connu de
CO. R. U. P. S. I. S. le siège,
Nous aurions mieux supporté ce sacrilège.
Quelle joie que des sages aient créé un projet
Où on mange et conjugue encore plus que parfait !

Plût à Dieu que les Français retrouvassent

Toutes les formes classiques qu’ils apprirent en classe !

Konkurs drugi
A gdyby tak powołać komitet w ojczyźnie-polszczyźnie, to co mu dać w nazwie tudzież statucie?

PS Jeśli kogoś ciekawi, jak się do publikowanych treści ma Horacy, to zawczasu informuję, że niestety średnio. W ogóle Horacy ma się średnio, a Leukonoe jeszcze gorzej. Biedaczyska.........

wtorek, 11 sierpnia 2009

Al mármol estos libros

Wiersze łapać poszła ze mną Prawie_Mała_Mi. Fajnie że, poszła i fajnie było. Deszcz padał na raty i okazało się, że złapać poezję wcale nie tak łatwo. Syndrom Polaka ("jak dają to bierz") - lub może istota happeningu (wersja bardziej optymistyczna) - sprawił, że wszyscy obecni w piątkowy wieczór na Placu Zamkowym i w okolicach włączyli się w polowanie na spadające z nieba słowa. Helikopter krążył i krążył, mruczał groźnie to bliżej, to dalej, a gdy spuszczane co jakiś czas bomby poezji trafiały w snop światła ustawionych daleko, skierowanych wysoko w niebo reflektorów - wyglądało to jak stada białych gołębi wysoko, daleko. A potem stado sfruwało coraz niżej, każdy leciał w swoją stronę wirując na wietrze, który znosił go to w jedną, to w drugą stronę, a rzesze narodu rzucały się, kto pierwszy złapie.

Zresztą, co tu gadać - obserwacja stada spontanicznych myśliwych i własnoręczne polowanie były doświadczeniem wielce interesujcym, ale opowiadanie performance'ów jest chyba bez sensu. Więc kto nie dotarł, niech wierzy na słowo i żałuje. A mkw zapytała, co złapałam. Ot i to:

* * *

En Chile sobre todo, era pan comido
Qué había que hacer
darle la espalda a la cordillera no más
y luego caminar algunos días
Y una vez en la orilla qué se hacía
Llegaba uno, sumergía un dedo
y le probaba el gusto al aqua
Y con eso uno ya sabía todo:
el sabor del agua el los siete mares.

(Adán Méndez)

* * *

Ultra

wydaje mi się, że rozumiem wiersze, o których
kilka lat temu myślałam, że już je rozumiem.
wydaje mi się, że rozumiem również ciebie.
tak to się ułożyło, że zostałam sama.
ze swoją mgiełką, amfetaminą i perłami.
bo zrozumiałam także piosenki.

(Marta Podgórnik)

* * *

Algo tendr
á que salir de esto, decía la suelta en una letanía,
y era una orden y era un doler.
Vamos, r
ájame el corazón, decía la perla,
as
í no más, muy suelta de cuerpo.
En eso el rey se la pone.
Y la perla inevitablemente ennegrece.
Con todo dentro suyo.

(Paula Ilabaca)

* * *

Ballada

Świadomość awansowała do półfinału,
noc przeżyła ciemność w rozterce,
świtem ciało serca zdradza usta.

Lecz nie chodzi o kształt pośladków, kiedy
śmierć nie panuje w tańcu nad biustem
a rzeczy stają się coraz bliższe.

Sony wsadził biuro do telefonu;
świadomość tuli się do piersi, szepcząc:
ciężko bieduję, gdyż byłam harująca.

(Cezary Domarus)

* * *

Al mármol estos libros

Y como caen del cielo los astros en la noche yo qusiera verlos manando del sol cada constelación el azul del firmamento

Será con esa visión que raje mi vista cuando una vez cierre esta pretina y abroche esta hebilla del sueño mío

Si es que estos causes hicieran volar todo el firmamento yo suscribo aqui esta imagen: los astros en el día

Y lo dejo para mi libro de mármol adornado con flores

No busques en vano mi Dios: esas escaleras no conducen a ninguna parte

(Felipe Ruiz)

* * *

Pudełeczko

Nie wiedząc co zrobić z dniem
i nocą, wymyśliłem
dla ciebie (i dla siebie też)
małe
pudełko do liczenia przed
snem: siedem, siedem, osiem

(Adam Zdrodowski)

* * *

Llave del pensamento cautivo

Ah la humedad de la mente
El moho del pensamiento
El hongo de la razón
La seta del intelecto
El parásito surge de las zonas frías
Y se reproduce por esporas
Sin necessidad de la energía
Sin necessidad de echar raíces
Ah la cualificación del hongo para la vida
Se instala sobre todo lo bueno y profita
Con lo que de veras somos.

(Alejandra del Río)

* * *

Hipotermia

Konfiguruj członka - odpowiada system, gdy próbuję
przejść na twoją, lepszą stronę. To się nie uda inaczej.
Piszę wytrwale od rana do zrośnięcia krainy kilku stawów
i z powrotem, zatopionych przodków powołując na świadków,
a za nimi solidnie poparte derywaty lawin, że to, co nas
dotyka - jest jak śpiewogra w pękniętej tonacji zachodu.
Bo przekroczyliśmy dostępny tonaż i w świetle
nadciągającego lata stać nas może na pustostan.

(Michał Kasprzak)

* * *

Ves que fui un idiota,
arruiné el espectáculo
y ahora son las moscas.
Mis moscas, - las que eduqué
con esos instrumentos de viento
el en jardín, durante las malditas noches-
las que se prometen amor para siempre.
No dejo de estar triste o acurrucado
entre las sabanas.
Por esa razón
fumo y tanteo. Tanteo y narro.

(Octavio Gallardo)

* * *

Hm. I jak? Zachwyca, nie zachwyca? Powiecie coś?

Bo jeśli o mnie chodzi, to to, że nie znałam ani jednego z nazwisk nie zaskoczyło mnie specjalnie. To, że nie całkiem rozumiem i nie wszystko do mnie przemawia również. Ale jestem ciekawa, co na to pt czytelnicy (ktoś dotrwał do końca?). Mogę przeklepać tłumaczenie chilijczyków jeśli jest zapotrzebowanie. Tak czy siak, wiersze z nieba spadające były ekstra. I tylko nie zdążyłam pogadać z Prawie_Małą_Mi o tym, co nam spadło - było wszak dużo innych tematów do rozmowy. To chyba też symptomatyczne... :)

piątek, 7 sierpnia 2009

500 kilo poezji

Lubię performance'y. Pod warunkiem, że są fajne. Co trudno stwierdzić, dopóki nie weźmie się w nich udziału. Zatem, choć nie lubię, gdy blog staje się gazetką parafialną, pozwalam sobie zamieścić parafialne ogłoszenie, co do mnie przylazło via facebook dzięki ukulturalnionym krewnym i znajomym królika:

Jutro wieczorem (8 sierpnia) członkowie chilijskiego kolektywu artystycznego CasaGrande zrzucą z helikoptera na plac Zamkowy i Krakowskie Przedmieście sto tysięcy ulotek z wierszami. Po co, dlaczego? http://www.loscasagrande.org/ a w naszym narzeczu tu.

A ponieważ wszyscy wiemy, że traduttore-traditore, to jak słusznie panią tłumaczkę złapała czujna Prawie-Mała-Mi, po drodze z Chile do Polski podmiot liryczny zmienił płeć:

"Warszawa jest czwartym miastem wybranym do przeprowadzenia projektu ‘Deszcz Wierszy’. Chilijczycy zaczęli w 2001 roku na własnym podwórku od zrzutu nad pałacem La Moneda w Santiago zbombardowanym podczas puczu Pinocheta, rok później obrzucili wierszami chorwacki Dubrownik, a w 2004 baskijską Guernicę.

Naloty lotnicze, niezapowiadane i nieprzewidywalne, miały na celu zniszczenie bojowego ducha ludności cywilnej. ‘Deszcz Wierszy’ zamienia tę nieprzewidywalność na potwierdzenie potencjału kultury jako takiej i przypomina o wartości działań, w których produkcja kultury jest zarazem formą pokojowego sprzeciwu. Parafrazując Freud’a: możemy polegać na przekonaniu, że cokolwiek prowadzi do rozwoju kultury, tym samym działa przeciwko wojnie."


W sumie chyba jest to jakaś myśl.
Ktoś pójdzie ze mną łapać wiersze?
Będą latać po zmierzchu, między 20:15 a 22.

sobota, 1 sierpnia 2009

trzy lata i pięć tygodni

Czasem płacze się na widok różnych dziwnych rzeczy. Krzaczek porzeczki, dorodne liście truskawek, odruchowo chciałabym urwać, zanim przypomnę sobie, że nie ma dla kogo. Wiecheć szparaga na grządce, ciekawe czy by jej zasmakował. Plastikowe osłonki na kable, których nie zaatakują żadne ciekawskie małe ząbki. Kępka mięty i dorodna babka nad Narwią, po które miałam chodzić i suszyć na zimę...


W domu będę pewnie jeszcze długo dosalać atmosferę na widok pogryzionych pudeł, nadczytanych książek, koronkowych prześcieradeł w trójkątny wzorek, zagubionego bobka czy źdźbła siana zaplątanego w przypadkowym miejscu. Co do dwóch ostatnich, to krakowskie doświadczenie pokazuje, że pod względem chowania po kątach zachowują się identycznie jak igły z choinki i piasek znad morza.

Szczeżuja zamieszkała z nami w niedzielę, 11 czerwca AD 2006 i pokicała na niebieskie pastwiska wczoraj, w piątek, 31 lipca 2009, chwilę przed jedenastą. Trzy lata i pięć tygodni, tylko tyle i aż tyle.

I to wcale nie tak miało być. To nie był plan na te wakacje, i na pewno nie na ten rok. Miałyśmy tu teraz siedzieć dwa tygodnie z Horacym i Rudą, kicać szczęśliwe po całej działce, częstując się czym dusza zapragnie prosto z grządki, buszować w lesie i pod gankiem, a nie zamieszkać na zawsze w lesie pod brzozą, w suchej, zimnej piaszczystej ziemi.

Niebo to jest małe miasteczko w niedzielę,
Gwiazdy gapią się na ziemię z okien.
A wiadomo że gwiazd jest wiele,
i że wszystkie są niebieskookie...