czwartek, 28 kwietnia 2011

czwartek w oktawie

Gdy dwa lata temu złożyłam mojemu wujkowi (nieMarkowi) spóźnione o parę dni życzenia imieninowe, dostałam informację zwrotną: "Dziękuję, Iza! Nie takie bardzo spóźnione, mieścisz się wszak w oktawie!" Bardzo mi się spodobała ta perspektywa. Powieszę więc dziś post, który napisałam na okoliczność drugich świąt, ale się o siedem dni przeterminował. Wszak jeszcze jeden mi został.................

*

16 wiosna mojego życia. Od jakichś trzech kwartałów na nowo zadaję się z Panem Bogiem, lawirując między zborem na Waliców a salką katechetyczną w XV LO. Przyszłam do tej salki w połowie roku, ktoś mi powiedział: "przecież i tak masz okienko, to chodź, zobacz jak jest". Usiadłam w rogu na ławce, bo nie było krzesła. Po kilku tygodniach nawet raz coś powiedziałam, a raczej - w odpowiedzi na pytanie przeczytałam kawałek Pisma. Bo mój pomalowany kredkami Nowy Testament nosiłam wówczas w kieszeni. Ksiądz-łobuz co tydzień sprawdzał listę, na której nie było mojego nazwiska, ale nigdy nie zapytał, skąd przychodzę. Gdy się odezwałam ucieszył się i uśmiechnął promiennie. Oprócz lekcji wpadałam też na poniedziałkową modlitwę na przerwie i wtedy też się uśmiechał.   

W Wielki Czwartek po raz pierwszy od wielu lat przyszłam na liturgię. Usiadłam po turecku na schodach ołtarza. A kiedy już wszystkie nogi zostały umyte, wtuliłam się w jakąś ścianę, żeby nie tarasować drogi tym, którzy przyszli się pożywić. Gdy zaś wszyscy czyściciele nóg pozmywali po kolacji, posiedziałam jeszcze chwilę sama. Potem z bardzo drżącym sercem wstałam i nacisnęłam klamkę drzwi zakrystii.

Było to dość surrealistyczne doświadczenie. Tak jakbym nagle z cichego mroku opustoszałej świątyni - bo ja wiem? Wsiadła do tramwaju w Barcelonie? Pasażerowie śmiali się, gadali jedni przez drugich, śpiewali sto lat. Kwiatów też było co niemiara, po cholerę im te kwiaty? Do księdza, który nigdy nie zapytał, jak mi na imię, kolejka była najdłuższa. Przebiłam się jakoś, a on na mój widok zakrzyknął radośnie: "Żmichowszczanka!" No bo jak miał zakrzyknąć, jeśli nigdy mu się nie przedstawiłam? Z gulą w gardle zapytałam cichutko: "Czy ja mogłabym księdza poprosić o spowiedź?" Rumor był tam straszny, "O co poprosić? Głuchy jestem!!!!!" - odkrzyknął roześmiany grubas, nadstawiając ucho. A jak już ustaliliśmy, co próbuję z siebie wydusić, spojrzał na mnie p o w a ż n i e (sic!) i powiedział: OCZYWIŚCIE. "Tylko poczekaj chwilę, uwinę się z tymi kwiatami, a potem pójdziemy gdzieś, gdzie jest spokojniej".

To był piękny wieczór. Nie wiedziałam, że w trybie last minute wyciągnęłam solenizanta z imieninowej imprezy, a jemu nie przyszło do głowy mnie o tym poinformować, choć przecież na dokładanie duszpasterzowi roboty po godzinach wybrałam sobie - niczego nieświadoma - chyba najlepszy z możliwych momentów. Między innymi dlatego tak źle mi z tym, co dzisiaj widzę w Kościele. Dużo dobra doznałam w tych progach i wielu sprawiedliwych spotkałam. Ale dziś - dziś nie umiem nie widzieć tej bolesnej reszty.

"Nie, to aktualnie nie dla mnie. Mam mocną alergię na kolektywy jako takie, a na katolicki kolektyw w Polsce alergię do kwadratu. A może... a może na polski kolektyw w katolicyzmie? Najpewniej zaś na obydwa" - powiedziałam Dance, która namawiała mnie na uczestnictwo w wieczornej Drodze Krzyżowej. I zacytowałam te słowa w mailu do mkw na okoliczność rozmowy o patriotyzmie. Bo to właśnie tak jest. Na moim obecnym etapie rozwoju potwornie nie lubię doktryn i instytucji: boję się ich. Nie wiem, czy rąbane tam drwa na pewno warte są wiórów, które przy tym lecą. I czego jest więcej. Nie umiem nie widzieć tych wiórów i nie podoba mi się już logika, w której jedno równoważyć miałoby drugie. Moja mama nie od dziś mawia, że Kościół niczym się nie różni od Partii: też w niej są dobrzy i złodzieje, wszyscy w imię tej samej pięknej i słusznej idei przez duże I. Przez długie lata bardzo nie lubiłam tego porównania i bolało mnie ono. A dziś - dziś nie wiem. Czy przypadkiem mamy nie mają racji.

Nigdy za to nie miałam i nie mam nic przeciwko Panu Bogu; ten wszak i tak przychodzi w - Człowieku. Takim człowieku, co potem - w co nieco wytartej sutannie - na środku ulicy - szczodrze proponując podwózkę spod szpitala na Litewskiej na Plac Zbawiciela limuzyną marki Punto [uprzednio pokonawszy tę samą trasę w przeciwnym kierunku, zmotoryzowani docenią finezję przedsięwzięcia] - do dźwięków nie najlepiej nastrojonej gitary - tydzień w tydzień - zachrypniętym głosem - śpiewał mi:



...i nie, nie była to pedofilia ;-) Miałam wystarczająco dużo lat, by rozeznać tę kwestię. Była to chodząca dobroć w prostym człowieku, który pierwszy nauczył mnie, czym naprawdę jest w Kościele - służba.

To jeden z dwojga naszych nauczycieli, którzy zaczynali znajomość z nową klasą od napisania na tablicy swojego numeru telefonu i przykazania, by korzystać w razie potrzeby. Nie oznacza to bynajmniej, że łatwo było stłuc szybkę: żyliśmy w erze przederowej, a xiążę nie miał w zwyczaju odbierać, jeżeli akurat przypadkiem:

a) nie było go w domu, bo był w szkole
b) nie było go w domu, bo był w szpitalu
c) nie było go w domu, bo był na spotkaniu ze studentami
d) nie było go w domu, bo był na wyjeździe ze studentami
e) nie było go w domu, bo odwiedzał chorych
f) nie było go w domu, bo odprawiał mszę
g) nie było go w domu, bo spowiadał
h) nie było go w domu, bo miał dyżur w kancelarii
i) nie było go w domu, bo był na spotkaniu popielgrzymkowym
j) nie było go w domu, bo był na spotkaniu przedpielgrzymkowym
k) nie było go w domu, bo był na pielgrzymce
l) nie było go w domu, bo był na czyichś imieninach
m) nie było go w domu, bo między Placem Zbawiciela, placem Unii a rogiem Marszałkowskiej i Litewskiej poszukiwał miejsca do parkowania bliższego celowi podróży niż jej początkowi
...
...
...
ż) był w domu, ale ktoś u niego był.

Czasem jednak na krótko przed północą udawało się dodzwonić i wtedy można było na tym telefonie powisieć przez godzinę, żeby dodzwonić nie mogli się inni; sygnał zajętości pozostawiał im okruszek nadziei. Można też było zawsze zadzwonić znienacka domofonem celem sprawdzenia, czy przypadkiem nie trafiło się w moment, w którym NIE zachodziła jedna z wyżej wymienionych okoliczności. Przy wygranej w totolotka zafasować zaś herbatę i czas tylko dla siebie. Tyle czasu, ile było trzeba, pod warunkiem, że (patrz wyżej). Można się też było na tę herbatę z rozmową w pakiecie umówić i wtedy nie było warunków. Nie wiem jakim cudem - ale niejedną herbatę w tych gościnnych progach wypiłam.

Pozostawały wreszcie poniedziałkowe i czwartkowe przerwy, które ten dziwny belfer spędzał zawsze z uczniami. W pokoju nauczycielskim pokazywał się dwa razy do roku, co nie budziło entuzjazmu pani dyrektor. Poinformowana w czerwcu ?1996, że egzotyczny katecheta porzuca swoje włości, powiedziała uprzejmie: "No tak, jeśli to będzie z korzyścią dla pana..." "Oczywiście!" - odparł roześmiany figlarz, unosząc obie ręce do góry. "Z korzyścią dla Pana!"

Ja zaś (w okolicznościach innych niż środek Marszałkowskiej, do której Głos Wybrzeża był immanentnie przypisany) z oczywistych względów miałam monopol na drugą jeszcze serenadę:



Pogadawszy przed chwilą z wujkiem G ustaliłam, że bohaterimieninowej notki bynajmniej nie schudł, za to a) co nieco wyłysiał i b) postarzał się odrobinę oraz c) przeprowadził. A z życzeniami - cholera. Chyba się nie wyrobię w tej oktawie; niech będą tu. Dopada pokusa: może by tak wpaść na dzień dziecka, jeśli się zrobiło bliżej? A potem druga myśl: a może... może nie? Spotkania po 10 latach bywają ryzykowne.

środa, 27 kwietnia 2011

po pierwsze nie mamy armat

Odkąd pamiętam, mój ulubiony wujek Marek posługuje się na co dzień mądrością płynącą z pewnej anegdoty, którą cytuję za wielebnym G:

Mer francuskiego miasteczka, besztany przez Napoleona za brak należnego władcy powitalnego salutu artyleryjskiego, miał odrzec: 
– Sire, na to przykre uchybienie nałożyło się wiele przyczyn. Po pierwsze, nie mamy armat. Po drugie...
– Dziękuję, wystarczy – przerwał cesarz. 


Przedzierając się przez międzywojenną prasę tropem cmentarzy i firm pogrzebowych natknęłam się na bardziej współczesne wcielenie tej samej historii: 

Z GMINY ŻYDOWSKIEJ: Wczoraj nie odbyło się posiedzenie plenarne Zarządu gminy żydowskiej z powodu braku materiału i nieprzybycia członków zarządu. "Nasz Przegląd", 27 IV 1923.

wtorek, 26 kwietnia 2011

piękny most

"Pomimo wysiłków rozpalenia waśni między dwoma odłamami ludzkości - piękny most zgodnego współżycia połączył Mokotów z Nalewkami. (...) Żydzi i chrześcijanie zgodnie i równocześnie obchodzili swe święta. Szło to tak składnie, że nie można było za żadne pieniądze dostać papierosów na ulicy. Najpoważniejsza róża nie jest pozbawiona kolców.

Grupy młodzieży starały się poruszać zaspaną atmosferę Warszawy efektownemi wybuchami petard, przyczem pękło dwieście szyb i siedem osób zostało rannych. Poza tem panowała w mieście błoga cisza, przerywana bulgotaniem wódki w przełykach i opozycyjnemi okrzykami osobników wykolejonych, którzy szli ulicami po linii zygzakowatej."


"Nasz Przegląd", 3 IV 1923

Drapię się w głowę w kwestii tych papierosów:
czyżby nie było stacji benzynowych?

*

Święta znów się nam zeszły, a ja dzięki Marysi i Laurentemu po raz pierwszy obchodziłam jedne i drugie. Rzec by nawet można, że bardziej chyba jedne niż drugie, choć charoset wystąpił na obu stołach i w sumie jajco takoż. Tak czy inaczej: godnie i zgodnie laudavimus (?) Dominum, w święte modły wtrącając tu i ówdzie niewinne Bim-bom. Próbując odnaleźć zapamiętane z jakiegoś spotkania Taize interkulturowy dialog z żydowską szantą natrafiłam wreszcie na tekst mruczanki, ale wersji audio wygrzebać się nie udało. Taki był cholerny sztorm!

Gdyby mi TO* ktoś powiedział, gdy prawie dekadę temu na szklarskiej ulicy uczyłyśmy się z żoną na pamięć wiersza Cajtlina** , to bym go - wyśmiała. A przynajmniej - nie uwierzyła. Jak widać życie niesie niespodzianki.

* "to" = "że będę beztrosko z własnej inicjatywy obchodzić żydowskie święta nie czując się przy tym świętokradcą" (przyp. na prośbę czytelniczki, a raczej na potwierdzający mą własną intuicję sygnał, że zdanie jest mętne)

** O Panno Święta, co nam wówczas w Ostrej świeciłaś bramie! O profesorze, który ze stoickim spokojem znosiłeś spóźnienia tych, co mieszkały najdalej od szkoły! O dziadku naszego kolegi, co go spotkałyśmy w kienesie! O jezioro, w którym tak cudnie się pływało!


*


A wiersz - wiersz jest taki.

זיין א ייד הייסט אייביג לויפען צו גאט
אפילו ווען מע איז אן אנטלויפער
דערווארטען צו הערען ליאדע טאג
(אפילו ווען מע איז א קופר(
דעם קל פון משיחס שופר.


זיין א ייד הייסט נישט קענען ארויס פון גאט
אפילו ווען מע וויל עס
נישט קענען אויפהערן טפילה צו טאן
אפילו נאך אלע טפילות
אפילו נאך אלע אפילות. 







Ocalić w tłumaczeniu niestety się ?nie da
a ja gupia od 10 lat wciąż TO robię

paczcie jak mi idzie

amen amen lego hemin
błogosławieni którzy paczyli i wypaczyli
błogosławieni którzy paczyli a nie wypaczyli









Być żyDem

Być Żydem to wiecznie ku Bogu biec,
Nawet gdy zbiegiem się jest.
Wciąż czekać, aż zabrzmi w szary dzień
(Nawet bez słowa Bóg)
Dęcie w mesjański róg.

Być żydeM to nie móc od Boga zbiec,
Nawet gdy tego się chce.
Słów nie przestawać w modły pleść,
Nawet gdy wybrzmi modłów kres,
Nawet gdy wybrzmi już ‘nawet.


(edytowano 17 stycznia 2013)










eccolo 
oto 17 stycznia 2013
w mikrokosmosie izy
narodził się bóg-dziewczyna
data może się różnie kojarzyć
statystycznie polakom kojarzy się źle
a mi nie bo to urodziny piestraka
piestrak to moja koleżanka z LO
mówiłam na nią pstrk
lubię tę ksywę
;-)


wtorek, 19 kwietnia 2011

eleison

A w odmiennej poetyce, tęskniąc za lamed wownikiem, co półtora roku temu (już tyle? to nie wczoraj grał ten jazz?) opuścił swój posterunek:

ta ziemia nie spytała mnie
czy chcę ani nawet kurtuazyjnie
czy nie mam nic naprzeciwko ani tym bardziej
nie prosiła o pozwolenie
i miejsca urodzenia również nie dane mi było wybierać

a teraz ty który przechodzisz chciałbyś wiedzieć
czy czuję się winna odpowiedzialna
lub chociaż współ
i w ogóle jak się czuję co czuję dlaczego czuję i nieczuję

     [ale jakoś nie pytasz mnie z kim spałam ostatnio i w ogóle i czy miewam
     orgazm planuję ciążę albo może akurat chcę się zabić
     proszę więc łaskawie taktownie nie pytaj i o to.

ta ziemia milczeniem pyta mnie codziennie o to samo gdy przeciskając się przez hordy tarasującej Stawki czarnowłosej młodzieży idę skacząc po górach przeskakując tory i próbuję zdążyć na tramwaj by starczyło chleba powszedniego.

ja tu tylko mieszkam
tak, tu, na tej rampie.
mój dom wyrósł na gruzach bezimiennego cmentarzyska
nocą duszę się odorem trupów
brak mi tchu i spać nie mogę słysząc gwizd pociągu.

a ty chcesz
żebym biła się w piersi i przepraszała

a kogo?

       


   
















proszę-bądź-tak-dobry-łaskawie-nie-chciej-do-kurwy-nędzy-eleison-wystarczy


***
Czyżby tak to już było, że nawet na rampie w Święta przed Świętami pająki mają czelność panoszyć się pod sufitem?

Pójdę chyba po tego żonkila. Na oficjałów się spóźniłam, ale znajdę jakiś kamyk po drodze. I do Profesora zajrzę przy okazji. Marysia doje charoset, a w czwartek zacznie się Triduum. A Rynkowski nie całkiem ma rację. Czasem MAM tej noweli serdecznie dość, a przed szklaną kulą - niech mnie ręka boska broni.

w razie potrzeby zbić szybkę

Przysłała mi przed chwilą w mailu moja Meter.

1.Nie myję okien, ponieważ...
... kocham ptaki i nie chcę, żeby jakiś uderzył w czystą szybę i zrobił sobie krzywdę.

2.Nie pastuję podłóg, ponieważ...
...boję się, że któryś z gości się pośliźnie i coś sobie złamie, a ja będę mieć wyrzuty sumienia. Do tego jeszcze mógłby mnie zaskarżyć.

3.Koty z kurzu są całkiem w porządku, ponieważ...
...dotrzymują mi towarzystwa. Ponadawałam im imiona, a one zgadzają się ze wszystkim, co mówię.

4.Pajęczyny zostawiam w spokoju, ponieważ...
...wierzę, że każde stworzonko powinno mieć swój dom.

5.Porządki wiosenne odpuszczam, ponieważ...
...lubię wszystkie pory roku jednakowo i nie chcę, żeby reszta była zazdrosna.

6.Nie wyrywam chwastów w ogrodzie, ponieważ...
...nie będę się przecież wtrącać w boskie sprawy. Bóg to projektant doskonały.

7.Nie chowam porozkładanych rzeczy, ponieważ...
...nikt ich potem nigdy w życiu nie znajdzie.

8.Kiedy robię imprezę, nie szykuję niczego wykwintnego, ponieważ...
...nie chcę, żeby się goście stresowali, co mają mi podać, kiedy idę do nich z wizytą.

9.Nie prasuję, ponieważ...
...wierzę etykietkom, na których napisano "nie wymaga prasowania".

10.Niczym zupełnie się nie przejmuję, ponieważ...
...nerwusy umierają młodo, a ja mam zamiar jeszcze się tu pokręcić !!!

(do stosowania jeszcze przed Świętami!!!)


PALEC POD BUDKĘ, BO ZA MINUTKĘ....

niedziela, 17 kwietnia 2011

słoń a sprawa polska

Za każdym razem, gdy wypisuję awizo lub w pośpiechu wypełniam rubrykę "adres" w jakimś formularzu, klnę na potęgę. Wyklinam poetę nad poetami za to, że zesłał na mnie taki oto wiersz:

Kto pisze zamiast Kraków - K-ów?
Nikt. Nie ma w Polsce takich kpów.

Komu to wlazło w mózgownicę,
Na K-wice zmieniać Katowice?

Czy kto z Bydgoszczy robi B-oszcz?
(Jeżeli zrobi, to go schłoszcz).

Albo z Białegostoku - B-stok?
(Dostałby za to butem w bok).

Czy jest gdzieś znane jakieś Z-ane?
Czy ktoś tak skraca Zakopane?

Nie ma też u nas takich praw,
Żeby z Wrocławia robić W-aw.

A skądże ta nawyczka zła,
zamiast Warszawa pisać: W-wa? 

Kto to wymyślił, licho wie!
W Warszawie mieszkam, a nie w W-wie!

Kto z ośmiu liter robi trzy,
Mam go za cztery. Nie chcę W-wy!

Kto o Jej dobre imię dba, 
Pisze: Warszawa, nigdy W-wa!

A który z Was napisze tak,  
Ten nie warszawiak jest, lecz w-wiak.

(Prawda,  mój Wiechu, że to śmiech?
Prawda, że jesteś Wiech, nie Wwiech?)

- Kocham Cię, piękna! Kocham, o
Stolico moja! (A nie st-co!)

Wiwat WARSZAWA! Czcijmy Ją!
Precz z obrzydliwą, głupią W-wą!

J.T. poeta, co pochodzi
(mówiąc najkrócej) z miasta Łodzi. 

I mniej więcej z tych samych powodów, dla których nawet w nieszczęsnym awizie o moim mieście nie powiem W-wa, chciałabym, żeby mój lekarz nie mówił o mnie per lit, MD czy chad. A raczej żeby tak - nie myślał. Iza to Iza i już.

czwartek, 14 kwietnia 2011

urzędnik, spinacze i lew

Taka mi przyszła do głowy odpowiedź na protest wiernej czytelniczki. Czy całkiem na temat, czy nie całkiem - nie wiem. Prawą półkulą odpowiadam, a że i tak miałam kiedyś zamieścić tu te piękne słowa, to niniejszym zamieszczam.

Urzędnik znalazł w Afryce spinacze,
a więc rączki zaciera, z radości aż płacze!
Spina pilnie poufnie liście baobabu,
grzechotnika z kolibrem, a z flamingiem żabę,
orangutanga z zebrą, z wielbłądem tygrysa,
kormorana z gżegżółką, z żyrafą ibisa.
Potem z mchu pobudował wygodne biureczka,
na każdym pióro strusie i z aktami teczka.
A gdy go jaki Murzyn zapytywał z boku:
- Co słychać? - Odpowiadał, że "sprawa jest w toku".
Raz Lew odwiedził rankiem to biuro kochane,
ZAŁATW SPRAWĘ I ŻEGNAJ widzi napisane.
Zerknął na Urzędnika, też na słowa owe,
ścisnął dłoń na serwusik i odgryzł mu głowę.


Konstanty Ildefons Gałczyński, 1935

bierzmowanie

"My tutaj jednak dużo tych litów mamy, jakieś 700 osób" - powiedział mi wczoraj mój lekarz, a ja z wrażenia wylądowałam pod krzesłem. "To znaczy, wie Pani, tak się żargonowo mówi" - zreflektowawszy się, tłumaczy nieudolnie, acz z uśmiechem, licząc na wyrozumiałość. Wiem. Wiem. Doktojrim hejsn lachn. Próbuję się uśmiechnąć, ale średnio mi idzie. A w zasadzie nawet średnio próbuję. I tylko po wyjściu przez łzy myślę sobie - "Iza, panie doktorze, Iza. Tak mam w dowodzie, mogę pokazać. LiCO3 nigdy tam nie widziałam, ale może... może coś źle patrzę. Albo może ten dowód już - nieważny?"

niedziela, 10 kwietnia 2011

Ezechiel i Fulbert

Skarbnica wiedzy wszelakiej informuje, że 10 kwietnia jest setnym (sic!) dniem w roku, chyba że jest sto pierwszym. Życzenia imieninowe przyjmują: Afrykan, Antoni, Apoloniusz, Daniel, Ezechiel, Fulbert, Grodzisław, Henryk, Magdalena, Makary, Małgorzata, Marek, Michał, Michalina, Notger, Paladiusz, Pompejusz i Terencjusz. Oraz polska służba zdrowia na okoliczność swego Dnia.

AD 879 Ludwik III został królem zachodniofrankijskim.
AD 1246 Elbląg uzyskał prawa miejskie
AD 1525 w Krakowie pokłonili nam się Krzyżacy.
AD 1710 w Anglii uchwalono pierwszą w świecie ustawę o prawie autorskim.
AD 1815 wybuchł indonezyjski wulkan Tambora. Ta erupcja w 1816 spowodowała rok bez lata i klęskę głodu na półkuli północnej.
AD 1849 Walter Hunt wynalazł agrafkę.
AD 1864 przyjaciele Moskale aresztowali nam imć Romualda, a Maksymilian I Habsburg został cesarzem Meksyku
AD 1910 Titanic wypłynął na szerokie wody. 
AD 1925 Carycyn zyskał nową tożsamość.
AD 1944 wojska radzieckie wyzwoliły Odessę. 
AD 1968 Arthur P. Jacobs otrzymał Oscara za film Doktor Dolittle.
AD 1970 oficjalnie rozwiązano zespół The Beatles.
AD 1971 ping pong połączył zwaśnione ludy. Szkoda, że im potem przeszło.
AD 1974 uchwaliliśmy ustawę o dowodach osobistych i ewidencji ludności.
AD 1979 wystartował radziecki statek kosmiczny Sojuz 33 z pierwszym bułgarskim kosmonautą na pokładzie.
AD 1991 zakończono produkcję Wartburga, a w pierwszym meczu półfinałowym Pucharu Zdobywców Pucharu Legia Warszawa przegrała z Manchesterem United 1:3.
AD 1999 w Łodzi odsłonięto ławeczkę mistrza Juliana.
Co się stało 11 lat później wszyscy wiemy. 

Gdzieś pomiędzy sojuzem a Wartburgiem urodziła mi się żona.



PS Korzystając z okazji serdeczne życzenia składam również: Jakubowi V Stuartowi, Ehrenfriedowi Waltherowi von Tschirnhausowi, Williamowi Boothowi, Josephowi Pulitzerowi, Maksymosowi IV Saighowi,
Ewie Szelburg-Zarembinie, Wiktorowi Weintraubowi, Maciejowi Słomczyńskiemu, Jerzemu Lisowskiemu, Mike'owi Hawthornowi, Halinie Frąckowiak, Junko Sawamatsu, Arturowi Żmijewskiemu, Kindze Choszcz, Wojciechowi Olejniczakowi i Mandy Moore. Jako że tym zaś, którzy śmierć nam unarodowili, dużo dziś świeczek zapalą, pomyślę ciepło o innych, którzy jeszcze rok temu mieli prawo do pamięci: choćby królu Ludwiku II Jąkale, Magdalenie z Canossy czy Mikolajusie Konstantinasie Čiurlionisie. A także o zachrypniętym bardzie nad bardami, co kończył moje liceum i o Sarmatach śpiewał wśród kangurów.

piątek, 8 kwietnia 2011

śni mi się że trzymam

To jeszcze o Potforze. Ja czytając po raz pierwszy zobaczyłam to tak:

Dziewczynka z loczkami, ta ze zdjęcia w tomiku poezji. Kokardy we włosach, spódniczka przed kolana, strupek pomalowany gencjaną na jednym z nich, białe podkolanówki. Siedzi na zawieszonej wysoko pod sufitem huśtawce. Ciemno jest wokół, snop światła na nią. Trzyma w ręku żonkila, patrzy na niego i mówi, czasem przy tym delikatnie poruszy nogami, mówi - powoli, dziecinnym głosikiem, a huśtawka niepostrzeżenie rozhuśtuje się coraz bardziej. Mówi tak: 

     śni mi się, że trzymam - stojąc na jakimś dworcu - 
     trzymam coś niedużego, jakby dziecko, może kilkuletnie, 
     ale to nie jest dziecko tylko kosmaty jakiś strzęp wrzeszczący, 
     wije się, szarpie, kłaki poplamione krwią, 
     muszę to trzymać, chronić przed upadkiem, czemu muszę       nie wiem
     to się stało jakoś z zaskoczenia: trochę mi niedobrze
     i trochę mi żal. Tu jakby rana, przy niej krew na kłakach, 
     śmierdzi spalenizną, pręży się, szarpie; ledwo to mogę utrzymać, 
     wrzeszczy ciągle, nie wiem kiedy nabiera powietrza, 
     ten wrzask mnie ogłusza, oślepia. Skupiona i oszalała staram się nie puścić, 
     o co chodzi nie wiem, o coś co się stało;
     myślałam, że trzymam na chwilę
     lecz już widzę, że nikt tego ode mnie nie weźmie, 
     pociągi odjeżdżają i ludzie przechodzą
     a ja stoję na co czekam         nie wiem.

Snop światła ciemnieje i zmienia barwę, ale nie gaśnie. Drugi odsłania następną huśtawkę, z drugiej strony, na innej wysokości. Siedzi na niej staruszka, też z żonkilem. (Tylko jak ją ubrać? Normalnie, czy może też w takie same podkolanówki? Którą zawiesić niżej, a którą wyżej? A może tę dziewczynkę normalnie, nad ziemią, a staruszkę pod sufitem? Albo odwrotnie?) Mówi to samo - na swoją melodię - i tak samo się przy tym powoli rozhuśtuje.

Huśtają się tak we dwie, coraz wolniej, a na scenie pod nimi pojedynczo wchodzi inna kobieta: "Śni mi się że trzymam" mówi i powtarza to potem ciszej, a w tym czasie dołącza następna. I tak dalej, i dalej: w różnym wieku, różnie ubrane, umalowane i nie, uczesane i nie, chude i grube, brunetki i blondynki. Dochodzą, "Śni mi się że trzymam" - mówi każda - inaczej, po swojemu, a potem ciszej powtarza. To, co je łączy, to ten żonkil, który trzymają. Z każdą następną robi się większy rumor, ale nie dlatego, że podkręcają głos, tylko bo jest ich więcej. Te co krzyczą, krzyczą, te co płaczą, płaczą, te co szepczą, szepczą.

Potem powoli ściszają: "Śni mi się że trzymam" wybrzmiewa szeptem na różne melodie. Światło gaśnie prawie zupełnie: widać cienie kobiet, słychać ich szept, pod sufitem w takim samym cieniu jedna huśtawka i druga. Snop światła: kobieta w ciąży. Nie mogę się zdecydować, gdzie ją postawić: trzecia huśtawka, scena czy może jeszcze coś innego? Ręce splecione na brzuchu. Bez żonkila. "Śni mi się, że trzymam" - mówi, a potem powtarza cały tekst. Panie na huśtawkach coraz bardziej się rozhuśtują. Na koniec fruwając pod tym sufitem jeszcze raz mówią tekst, każda po jednej linijce, a światło wiruje w koło.

* * *

Ha. Zawsze mówiłam, że filmem mojego życia jest Wesele.
Tak oto popełniłam reżyserski debiut.
Nie wiem, na ile realny, trzeba by spróbować. Any voluteers?
I na deskach Placu Konstytucji to jeszcze poproszę,
kolejna zachcianka, tylko jak do chmury te huśtawki podwiesić?
Albo - albo w synagodze w Klimontowie?

Obrazka właściwego nie posiadam, więc w ramach ersatzu niech będzie ten:

czwartek, 7 kwietnia 2011

korzenie matki tkwią w pramicie

W niedzielne popołudnie idę przez park i cieszę się wiosną. Na przeciwko mnie widzę znajomą twarz; piękna kobieta obchodzi klomb przed Pałacem Krasińskich i środkiem zalanego słońcem chodnika zmierza w moim kierunku, trzymając pod rękę starszą panią o kuli.

- Ej, Be!
- A czeeeeść!
- Będziesz w Powszechnym na swoich Utworach?
- Będę w piątek. A ty jakimś cudem dostałaś bilety????
- Cudem, rzekłaś.
- Bo wiesz, ja próbowałam kupić, ale za cholerę nie dało rady. Musiałam w końcu zadzwonić do dyrektora teatru i go poprosić, żeby mi dwie miejscówki skołował! - zeznaje autorka tekstu nominowanego do Nike, który w ciągu dwóch lat od tej nominacji doczekał się dwóch adaptacji scenicznych. Wow, myślę sobie. Pełna kultura!

Między niedzielą a czwartkiem o 18 dużo myślę o tej starszej pani: nie raz się zastanawiałam, jakie Meter ma oblicze. A dziś po 18 myślę sobie o nich obu, do kwadratu. Reżyser zastosował chwyt jak dla mnie mocno dyskusyjny. Nazwałabym go - faulem. W tekst Utfora-Potfora, tak intymny, że aż piszczy, wplótł jeszcze biografię autorki. Mocno wplótł: jej słowami, jej głosem. (Chciałam zlinkować wywiad z Dużego Formatu, 27.05.2009, mówi wujek FB z ciocią Wiki, ale go czarna dziura wessała - śmieje się dziadzio G. Page not found, jak ktoś finds, to niech links) Cały czas próbowałam wyobrazić sobie właścicielkę rudych loczków na tej widowni, gdy oglądała spektakl po raz pierwszy. Co i rusz brakowało mi tej wyobraźni. Gdzie jest granica, myślę sobie. Gdzie?

Dwie rzeczy były jednak genialne: Irena Jun i chór, chór i Irena Jun.Sama nie wiem, co lepsze, ale chyba jednak - chyba jednak to chór miał tę jedną nóżkę bardziej. Tym, co lubią brekekeks-koaks-koaks, a do teatru ze mną nie poszli, wklejam więc link jeden i drugi. W pierwszym gros zajmuje gadanina reżysera, w drugim po ostatniej minucie mamy jeszcze drugie dwie ukłonów. Brekekeksy trzeba sobie wyłowić.


A jeśli kogoś żaby zainspirują, TVP Kultura wyemituje je 12 kwietnia. Czyli we wtorek, o 21. Nędzny to substytut, ale zawsze jakiś. Zachęcam szczerze. 


* * *
Postscriptum o pokoleniach, co przychodzą i odchodzą

- Spotkałam dziś kudłatą. Ona jest taka śliczna! - zwierzam się mamie po raz enty.
- Zawsze była, powtarzam ci to cierpliwie, to co ma teraz nie być?
- No zawsze to zawsze. Wtedy miałyście po dwadzieścia lat, a ja się teraz zachwycam kobietą po sześćdziesiątce. To naprawdę śliczna musi być, żebym cię o tym każdorazowo informowała!
- Jakiej sześćdziesiątce, kochana?! Jakiej sześćdziesiątce??!?!!???!! - protestuje szczerze i nad wyraz energicznie moja Meter. Przecież ona jest ode mnie dwa lata młodsza, albo rok!!!
- Yyyyyyy... A...który-ty-przepraszam-mamusiu-jesteś-rocznik? - pytam cichutko, coby ustalić strategiczne fakty. Bo może coś mi przez 30 lat umknęło albo źle zapamiętałam.
- Yyyyyyy... - odpowiada Meter zakłopotana. Yyyyy. No. Hm. Ten tego. Chcesz powiedzieć, że... 19...48? Cholera jasna. Jak nie patrzę w lustro, to o tym zapominam.

I tego się trzymajmy.

Bo czy nie taka właśnie jest definicja młodości? 
W lustro patrz sobie do woli, Mamo, przecież również śliczna jesteś.
Wszystkie koleżanki mi zawsze zazdrościły, a i dziś nikt ci tej sześćdziesiątki nie da. 
A w dowód zaglądać - kto Ci każe?

to było tak

Dobrą dekadę, a może nawet i półtorej dekady myślałam o tym, by kiedyś zagadnąć autorkę Potfora w kwestii najzupełniej osobistej. Ale nie bardzo miałam pomysł o co miałoby mi chodzić. Coś mi mówiło: głupio tak przyjść i powiedzieć "oto jestem". Cel, cel, Iza, cel to ważna sprawa - tymi słowami sformułować problemu też w wieku 15, 18, 20 czy 25 lat nie umiałam, bo tę mądrość wyniosłam dopiero z pracy w FIO. Nauczyła mnie jej Kasia i to była bardzo ważna lekcja. Nastoletnia intuicja podpowiadała jednak, że z nagabywaniem należy poczekać, aż się ten cel wyklaruje.

Przez dwa lata pani Marysia cierpliwie pomagała mi odnaleźć azymut, a w lipcu 2009 dziadek Zygmuś wreszcie ułatwił zadanie. Gdy już imię Ewa nabrało jakiejś treści, to i cel się znalazł. Dzierżąc jeszcze ciepłą zdobycz w ręku przystąpiłam do dzieła. Ciężki to był moment w moim życiu:

29 VII 
środa

Rozdarta pomiędzy dawno umarłym dziadkiem i jeszcze dawniej ciotką a aktualnie umierającą królicą
Siedzę na podłodze obok ciężko oddycha Szczeżuja
Głaszczę ją jedną ręką a drugą odpalam googla
„umińska keff e-mail”

hola hola
to wcale nie takie proste
pół godziny a nie 2 minuty
najpierw przeczytasz DF
ale ja dobra w archeologii jestem
dziecko mishu i dziecko mej meter musi być dobre
we wszystkim
trafiona zatopiona
chropawy króliczy oddech, lewa ręka
chropawy dziecinny mail, prawa ręka
jednym palcem
wyślij
enter

Czytając ten Duży Format w drugą rocznicę spotkania z Marysią Szczukówną myślę kategorycznie: "O nie. No way. Rzygam matką i rzygam ojczyzną. Na cudze aktualnie miejsca nie mam: moich własnych mi całkowicie wystarczy. Sorry Winnetou, innym razem".

No ale jakoś nieśmiało mi mocno było, głupio tak nagabywać osobę publiczną, więc im bliżej do tej niedzieli, tym bardziej się łamałam. Polazłam w końcu do empiku. W sobotę o 21:45. Może nie będzie.......... Był. Nigdy później go już na tej półce nie spotkałam, ale na mnie czekał z wyszczerzonym uśmiechem. Jeden. Ostatni. "Tak sobie tylko przejrzę, zobaczę, co kobieta ma światu do powiedzenia. Raźniej mi będzie jutro".

Mhm. Nie dało się. No nie dało. 


Gdzie polazałaś, pasiasta urwisko, niemy świadku moich łez?

środa, 6 kwietnia 2011

les grands esprits se rencontrent

Próbowałam kiedyś na własny użytek zdefiniować MD. Nie jestem specjalnie dumna z literackiego poziomu tej definicji, ale mimo tego ją tu zamieszczę. Uprasza się o wyrozumiałość, cel był czysto terapeutyczny.

   Na śmiech głośniejszy niż śmiać się należy
   Na powietrze które upaja
   Na zachwyt szczery najszczerszy dziecinny a nawet bardziej
   Na euforię orgazm na cześć codzienności

   Na strach co nie przestrasza a paraliżuje zatyka dech w piersiach dusi dławi a czasem ewentualnie zabija
   Na rozpacz jesienną świata
   Na wypalenie brak łez brak rozpaczy brak zachwytu i deficyt śmiechu

        [małe]
        [białe]
        [gorzkie]
        [pigułki]

        Stąd
        dotąd
        i szlus
        ani
        kroku
        dalej

   bo jakby co to tam za rogiem czeka
   kolega elektryczny pastuch z koleżanką siatką centylową
   połącz kropki
   nie wychodź za linię


A wklejam tu tę moją grafomanię dlatego, że eksplorując nie tak dawno temu tomik wspomnianej już Emily Dickinson znalazłam taki oto wiersz:

   Czyste Szaleństwo to najwyższy Rozum -
   Gdy je przeniknąć Zrozumienia błyskiem -
   A czysty Rozum to upadek w Obłęd -
   Lecz Większość - jak we Wszystkim -
   Narzuca swoje Kategorie -
   Przyjmij je - jesteś Normalny -
   Odrzuć - czekają na Furiata
   Kajdany i Kaftany.


           Much Madness is divinest Sense -
           To a discerning Eye -
           Much Sense - the starkest Madness -
           'Tis the Majority
           In this, as All, prevail -
           Assent - and you are sane -
           Demur - you're straightway dangerous -
           And handled with a Chain -


Hm. Pokolenie przychodzi i pokolenie odchodzi?

(Barańczakiem oczywiście. Nie znam dobrze tego narzecza, a tradittore i tak zachwyca. Słusznie?)

niedziela, 3 kwietnia 2011

owsiki na wulkanie

Przychodzi gimnazjalistka z dylematem: gdzie dzieje się akcja Romea i Julii? "Kto to czytał, ja czy ty?" "Yyyy. No ty na pewno" Wow po raz pierwszy. "Dziewczyno. Czytałaś tę książkę czy nie?" "No tak" "To czemu MNIE pytasz?" "Bo ty wszystko wiesz". Wow po raz drugi. "Wiem, ale nie powiem" - odparłam sadystycznie, mile komplementem połechtana.

"To teraz powiedz, czy dobrze napisałam" - mówi i czyta pracę domową z polskiego. "Uzasadnij, że fraszka X Jana Kochanowskiego jest utworem refleksyjnym". Średnio przekonująca ta odpowiedź, próbuję więc nawiązać dialog. "No bo po pierwsze to ja nie wiem, czym jest utwór refleksyjny" - stwierdza dziecię przytomnie, przedstawiwszy uprzednio sążniste uzasadnienie. "No to się zastanówmy, bo sformułowałaś kluczowe pytanie" - mówię tyleż ucieszona, co przestraszona. Jak mi ktoś poda definicję i cechy dystynktywne, chętnie przyjmę. Bardzo nie lubię tych pytań z gimnazjum. Mariola uważa, że fraszka refleksyjna nie jest i specjalnie mnie to nie dziwi, bo jak ma uważać inaczej, jeśli jej ni w ząb nie rozumie? "To czemu napisałaś, że jest?" - zagaduję ciekawsko. "No bo jeśli w pytaniu jest 'uzasadnij, że jest', to znaczy, że tak trzeba napisać". Aha. Czegoż to się człowiek dzisiaj w szkole nie nauczy.

"O ranyyyyy, znowu idziesz sprawdzać" "No idę, bo nie wiemy, a globus stoi na parapecie". "Bo ty to zawsze wiesz, gdzie sprawdzić. Nawet jeśli czegoś nie wiesz, to szybko znajdziesz". Wowwwwwww. Po raz trzeci. To już było naprawdę miłe. "Właśnie po to chodzisz do szkoły, żeby się tego nauczyć" - mówię dziewczęciu z rozpaczą, bo po co chodzi, to dość dobrze widzę. "Przecież czym się różni sorpcja od absorpcji (no? czym, kochani, czym?) zaraz zapomnisz". "No tak. W sumie to już zapomniałam" "Ale ja myślałam, że po to, że jak potem moje dziecko nie będzie wiedziało, pójdzie do ojca, ojciec powie 'idź do matki', matka powie 'idź do ojca' i oboje wyjdą na idiotów. No więc że po to się muszę nauczyć, żeby ktoś na idiotę nie wyszedł".

A potem już było o tych owsikach. Żeby przed własnymi dziećmi nie wyjść na idiotów, uczą się bowiem gimnazjaliści, czym są strefy ryftowe, lapilla i kaldery oraz czym się różni epicentrum od hipocentrum. Z pewnością dobrze im później pójdzie uzasadnienie, że jedno leży pod ziemią, a drugie na.

Moje słownictwo poszerzyło się zaś o jakże wdzięczne pojęcie stożka pasożytniczego: niby byłam na Etnie i widziałam ich parę, ale mi się nie przedstawiły. Z materiałami piroklastycznymi pewnie powinnam się już była spotkać, też im jednak powiedziałam dzień dobry. Obejrzawszy zaś niektóre z tych pojęć w wiki, odkryłam jeszcze ekshalacje, mohety, fumarole i solfatary. A także dowiedziałam się, że pasożyty bywają fakultatywne, okolkicznościowe i względne lub obligatoryjne, ścisłe, względne i bezwzględne. Taki tasiemiec, myślę sobie, szczegółnie uzbrojony. On to chyba musi być bezwzględny.