niedziela, 3 kwietnia 2011

owsiki na wulkanie

Przychodzi gimnazjalistka z dylematem: gdzie dzieje się akcja Romea i Julii? "Kto to czytał, ja czy ty?" "Yyyy. No ty na pewno" Wow po raz pierwszy. "Dziewczyno. Czytałaś tę książkę czy nie?" "No tak" "To czemu MNIE pytasz?" "Bo ty wszystko wiesz". Wow po raz drugi. "Wiem, ale nie powiem" - odparłam sadystycznie, mile komplementem połechtana.

"To teraz powiedz, czy dobrze napisałam" - mówi i czyta pracę domową z polskiego. "Uzasadnij, że fraszka X Jana Kochanowskiego jest utworem refleksyjnym". Średnio przekonująca ta odpowiedź, próbuję więc nawiązać dialog. "No bo po pierwsze to ja nie wiem, czym jest utwór refleksyjny" - stwierdza dziecię przytomnie, przedstawiwszy uprzednio sążniste uzasadnienie. "No to się zastanówmy, bo sformułowałaś kluczowe pytanie" - mówię tyleż ucieszona, co przestraszona. Jak mi ktoś poda definicję i cechy dystynktywne, chętnie przyjmę. Bardzo nie lubię tych pytań z gimnazjum. Mariola uważa, że fraszka refleksyjna nie jest i specjalnie mnie to nie dziwi, bo jak ma uważać inaczej, jeśli jej ni w ząb nie rozumie? "To czemu napisałaś, że jest?" - zagaduję ciekawsko. "No bo jeśli w pytaniu jest 'uzasadnij, że jest', to znaczy, że tak trzeba napisać". Aha. Czegoż to się człowiek dzisiaj w szkole nie nauczy.

"O ranyyyyy, znowu idziesz sprawdzać" "No idę, bo nie wiemy, a globus stoi na parapecie". "Bo ty to zawsze wiesz, gdzie sprawdzić. Nawet jeśli czegoś nie wiesz, to szybko znajdziesz". Wowwwwwww. Po raz trzeci. To już było naprawdę miłe. "Właśnie po to chodzisz do szkoły, żeby się tego nauczyć" - mówię dziewczęciu z rozpaczą, bo po co chodzi, to dość dobrze widzę. "Przecież czym się różni sorpcja od absorpcji (no? czym, kochani, czym?) zaraz zapomnisz". "No tak. W sumie to już zapomniałam" "Ale ja myślałam, że po to, że jak potem moje dziecko nie będzie wiedziało, pójdzie do ojca, ojciec powie 'idź do matki', matka powie 'idź do ojca' i oboje wyjdą na idiotów. No więc że po to się muszę nauczyć, żeby ktoś na idiotę nie wyszedł".

A potem już było o tych owsikach. Żeby przed własnymi dziećmi nie wyjść na idiotów, uczą się bowiem gimnazjaliści, czym są strefy ryftowe, lapilla i kaldery oraz czym się różni epicentrum od hipocentrum. Z pewnością dobrze im później pójdzie uzasadnienie, że jedno leży pod ziemią, a drugie na.

Moje słownictwo poszerzyło się zaś o jakże wdzięczne pojęcie stożka pasożytniczego: niby byłam na Etnie i widziałam ich parę, ale mi się nie przedstawiły. Z materiałami piroklastycznymi pewnie powinnam się już była spotkać, też im jednak powiedziałam dzień dobry. Obejrzawszy zaś niektóre z tych pojęć w wiki, odkryłam jeszcze ekshalacje, mohety, fumarole i solfatary. A także dowiedziałam się, że pasożyty bywają fakultatywne, okolkicznościowe i względne lub obligatoryjne, ścisłe, względne i bezwzględne. Taki tasiemiec, myślę sobie, szczegółnie uzbrojony. On to chyba musi być bezwzględny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz