środa, 8 października 2014

ogólnie rzecz biorąc

to nie nadążam.
ale bardzo się staram.
a ponieważ nie mam tv,
to stary song nie kojarzy mi się serialowo.
że banalny-no banalny.
życie jest banalne.

śmiało, nieśmiało, walecznie?
będzie kępa czy nie będzie?

wsparcie moralne i nie tylko
potrzebne mi jest na cito
co ty na to,
bloggerze?



poniedziałek, 14 kwietnia 2014

sens podróży, pretekst celu

taką sobie odkryłam wczoraj Amerykę, że jeśli a) w październiku tego ;-) roku konsumowałam z moją panią doktór torcik wedlowski, uprzednio własnoręcznie przystrojony na okoliczność brzydkiego jubileuszu b) dni temu parę tyle samo lat minęło odkąd brodatemu Poecie zraczyć się raczył kielich krtani => to znaczy, że mniej więcej w tym samym czasie umierało nam się i zmartwychwstawało.

z każdym rokiem coraz więcej rozumiem o co chodzi w przekraczaniu wód wszelakich, im więcej rozumiem, tym mniej się mieści w słowa, i gdy tak stukam, to mam deja lu. czyli wychodzi na to, że mam do powiedzenia to samo, co rok temu, ze szczególnym uwzględnieniem pisma obrazkowego. może osiągnęłam nirvanę. tym niemniej niech zostanie, bo trochę mnie już denerwuje ten zając, co wskoczył w przestrzeń przed terminem i zaburzył dekorum. nie to, bym miała coś przeciwko zającom, otwieranie bramek w metrze kartą płatniczą i płacenie biletem miesięcznym w zasadzie weszło mi już w nawyk, tym niemniej uprzejmie proszę niech się szanowny zając posunie, usunie i odsunie, bo dziś mordujemy jagniątka. oj panie jezusicku, tyle zwierząt w jednej kudłatej głowie, co rodzenia się i umierania w jednym kalendarzu?

ten sam musk co mi myli kartę płatniczą z biletem
ma fantazję zapodać taki song
dla odmiany o królikach














wtorek, 18 marca 2014

zając zając pokaż rogi

Wtorek. Widziałam się z kimś po tygodniu niewidzenia, chcę coś opowiedzieć. Długą, obfitującą w smaczki i szczegóły historyjkę. Ale czy ja już tego nie mówiłam? - zastanawiam się i widzę białą plamę. Nie pamiętam, co mówiłam tydzień temu, a czego nie.

Środa. Chcąc naładować telefon, prawie umyłam go pod kranem. 

Czwartek. "Czy ty w końcu zadzwoniłaś do X po tym, jak o tym rozmawiałyśmy?" - pyta mama. Nie wiem, mamo. Na pewno zamierzałam zadzwonić, ale nie pamiętam, jak się skończyło. "To może teraz zadzwonisz i zapytasz, czy już dzwoniłaś?" W sumie jest to jakaś myśl. 

Piątek. Próbuję otwierać samochód dowodem rejestracyjnym.

Sobota. Purim. Wybieram się na bal. Rozpaczliwie dumając W Co By Się Tu Ubrać, bardzo zadowolona z siebie zlokalizowałam w końcu przywiezioną z Portugalii czapeczkę z dzwoneczkami. Przymiarka wypadła pomyślnie. Pracowicie dobieram resztę stroju tak, by komponowała się z czapeczką. Wsiadając do metra uświadamiam sobie, że główny element stroju został w domu.

Niedziela. Kończę lekcję. Umawiam się na następną, szukam kalendarza. Nie ma. Nigdzie nie ma. Szukam wydrukowanej dla dziewczynki pracy domowej. Drukowałam ją 10 minut przed lekcją. Pewnie jest tam, gdzie kalendarz. Mimo najszczerszych wysiłków i dość ograniczonej przestrzeni nie potrafię ich zlokalizować.

Poniedziałek. Gotuję makaron i sięgam do szafki po ulubiony talerz. Stoi na swoim miejscu, ino - brudny. Miał trafić do zmywarki, ale odłożyłam go gdzie indziej.

chce
mi
się
płakać

pła
kać
pła
kać
pła
kać


"aaaale to się każdemu zdarza, mi też, mi też" pocieszają mnie życzliwi, co poniektórzy opowiadają o skarpetkach znalezionych w lodówce, gdy mieli lat 14, a ja mam ochotę wrzasnąć SHUT UP. No chyba że zdarza Wam się o średnio 20x dziennie w najbardziej podstawowych czynnościach, które próbujecie wykonywać - to wtedy faktycznie, powiedzcie mi o tym niezwłocznie i założymy klubik.

Obrazek, który przed Świętami rozśmieszył pół fejsa,
w swej pierwszej odsłonie naprawdę zabawny był.












A w drugiej już mniej:











Nie wiem, co się ze mną dzieje. Pewnie nie Alzheimer. Wiem, że mój musk nie działa tak, jak kiedyś i że niektóre fuszerki odstawia naprawdę zbyt często. Nie całkiem wiem, czy chcę wydawać ?350 ?500 PLN na tomografię po to, by się w ten czy inny sposób uspokoić. Pewnie gdybym miała w nadmiarze, to bym wydała, ale że bardziej nie mam niż mam, to się waham. Ze stołu do masażu większy chyba będzie pożytek, niż z tomografii. A może nie. Nie wiem. Wiem za to, jak się czuję, próbując umyć telefon pod kranem i włożyć buty na szyję zamiast szalika. Jestem prze-ra-żo-na i chce mi się wyć. I jeszcze wiem, co wtedy robię. Oddycham głęboko i zagryzam zęby. A czasem staram się uśmiechnąć, ki gezunt.

Różnie mi to idzie.
Np. tłusty talerz w szafce mnie NIE rozbawił.

czwartek, 20 lutego 2014

ale za to tygodnie


Pisanie bloga nie sprawdza mi się już, uwiera z jednego, prostego powodu. Blog mi nie wystarcza. Blog ma felery, których nie wiem jak uniknąć, na których cały czas się wywalam. Tak naprawdę głęboko marzę o tym, żeby pisać nie blog, lecz - książkę. Tzn. nie, wróć. Nie marzę o tym, by pisać. Chciałabym NA-. (Może o to właśnie chodzi, że nie da się NApisać bloga). Jest to chyba w tej chwili jedno z moich głębszych, ważniejszych marzeń. Tzn. takich marzeń, które nie pozostają do końca w sferze mrzonek.

I jest mi smutno, bo patrząc na realia oceniam szanse na realizację przedsięwzięcia jako kosmicznie, żałośnie małe. Nie żadne, ale - bardzo, bardzo małe. Warunki panujące w moim łbie za chiny nie odpowiadają warunkom potrzebnym do napisania książki. Trochę wiem, zarówno o tym, co mam we łbie, jak i o tym, czego trzeba do pisania książki. Wiem, bo (nie) raz już pisać próbowałam. I w lepszych warunkach, i w tych, które panują teraz. Raz się udało (yupi!) (ale nobla nie dali) (co za pech), wiele razy - nie. Książka to duże i złożone przedsięwzięcie.

Ale. Któregoś dnia, gdy coś zawiało w stronę szklanek półpełnych, przypomniałam sobie o Jeanie-Dominique Bauby. Gdzieś na boku zanotowałam skrzydlatą myśl: napisanie książki w bardzo trudnych i niestandardowych warunkach nie jest tak zupełnie niemożliwe. "No to sru, do roboty, teraz, zaraz, już", rzec by się chciało, ale za stara jestem na pospolite ruszenia. To, że nie jest niemożliwe, nie oznacza, że każdemu się uda. Ale oznacza, że cień szansy - istnieje. W historii mojego kraju zdarzały się takie sny. A że jestem dzioucha z Żoliborza i dziecko 305-tki, to chyba nie powinnam o nich tak do końca zapominać.

Więc póki nie ma książki, a jest blog, na którym smęcę i smęcę, to na wypadek, gdybym kiedyś jeszcze raz postanowiła porwać się z motyką

ctrl+c
ctrl+v

Wpadło mi dziś fejsem w oczy, kto chętny, niech się częstuje / inspiruje


















(a fota ze strony http://zenmonster.com/bee.htm)



13 zasad Waltera Benjamina

1) Kto zamyśla przystąpić do pisania większego dzieła, niech sobie dogadza, a po wykonaniu pensum używa wszystkiego, co dalszej pracy nie przyniesie uszczerbku.

2) Mów, jeśli chcesz, czego dokonałeś, ale dopóki praca w toku, nie odczytuj fragmentów. Wszelka satysfakcja, jaką byś z tego czerpał, wstrzymuje tempo. Jeśli będziesz przestrzegał tego reżimu, rosnąca potrzeba powiadomienia innych stanie się wreszcie napędem przybliżającym zakończenie.

3) Pracując w danych warunkach staraj się unikać mierności dnia powszedniego. Połowiczny spokój, z jałowymi hałasami w tle upadla. Natomiast jeśli pracy akompaniuje etiuda albo gwar, może to być dla niej równie znaczące jak donośna cisza nocy. Jeśli cisza wyostrza słuch wewnętrzny, to tamten akompaniament staje się probierzem dykcji, której pełnia pogrąża w sobie nawet ekscentryczne hałasy.

4) Unikaj byle jakich przyrządów. Pedantyczne upieranie się przy określonym papierze, piórze, atramencie przynosi korzyść. Nie luksus, lecz bogactwo tych untensyliów jest niezbędne.

5) Nie pozwól, by jakakolwiek myśl przeminęła incognito, a swój notes prowadź skrupulatnie, jak urząd księgę meldunkową.

6) Niechaj twoje pióro opiera się natchnieniu, a przyciągnie je niczym magnes. Im rozważniej ociągasz się ze spisywaniem pomysłu, w tym dojrzalszej postaci odda się w twoje ręce. Mowa zdobywa myśl, ale pismo nad nią panuje.

7) Nigdy nie przestawaj pisać, gdy nic już nie przychodzi ci do głowy. Przerywać tylko wtedy, gdy należy dotrzymać terminów (posiłku, spotkania) lub kiedy dzieło jest ukończone, to nakaz literackiego honoru.

8) Brak natchnienia wypełniaj, przepisując na czysto już napisane. Tymczasem ocknie się intuicja.

9) Nulla dies sine linea – ale za to tygodnie.

10) Nigdy nie uważaj za doskonałe dzieła, nad którym ani razu nie ślęczałeś od wieczora do bladego świtu.

11) Zakończenia dzieła nie pisz w tym samym gabinecie, co zwykle.
Nie zdobyłbyś się w nim na dość odwagi.

12) Stopnie redagowania: myśl - styl - pismo. Taki jest sens czystopisu, że sporządzając go, skupia się uwagę już tylko na kaligrafii. Myśl zabija natchnienie, styl krępuje myśl, pismo nagradza styl.

13) Dzieło jest pośmiertną maską koncepcji.


http://bylecoq.w.interia.pl/text/paryz_stolica.htm

środa, 12 lutego 2014

jubileusze


stuknęło niedawno pięć lat, jak blog na biegunach wisi sobie i smęci w wirtualu, w październiku stuknęło lat dziesięć, odkąd łykam psychoproszki w różnych konfiguracjach. bardzo dużo się w tym czasie we mnie i w moim życiu zmieniło, cały czas się zmienia. na początku próbowałam o tym mówić, pisać, z naiwną wiarą, że da się to doświadczenie opowiedzieć. ale się zorientowałam, że się nie da i w pewnym momencie przestałam kłapać dziobem. co jakiś czas łapię się na (głębokim) pragnieniu, żeby coś tu wystukać z metapoziomu, coś zamknąć, coś otworzyć, podsumować, sprostować, manifestnąć, nadać blogowi inny wymiar.

no.
ale.
nie.
mam.
siły.


ot, proza życia.

wiszą więc Breughle i Grochowiaki, brzdąkają Turnauy i Jacusie, a moje jubileuszowe podsumowania lądują tu i tam na wieczne nienapisanie. i tak już pewnie będzie do końca świata i o jeden dzień dłużej. smutno mi z tym. nie mogę się opędzić od Herberta, co to go kiedyś Asia udekorowała maupiarnią. była zima, jest zima, nihil novi sub sole. "porwane akordy / źle zestawione kolory i słowa / jazgot dysonans / języki chaosu............"

smutno i zimno.
zimno i smutno.




--------------------------------------
coraz częściej wydaje mi się, że cały ten bajzel, który w minionym dziesięcioleciu zagościł w mojej neurokosmicznożyciowej przestrzeni i rozhasał się po niej solidnie, pozwala mi regularnie, głęboko i konsekwentnie doświadczać jednej i tej samej sprawy: ekstremalnej samotności. jest to doświadczenie graniczne. i jestem nim bardzo zmęczona.
-------------------------------