sobota, 12 września 2009

japońskie delfiny

Jako że mkw twierdzi, że linków z boku nikt nie ogląda, wklejam tu. Podpiszecie? Delfin, którego poznałam ma na imię Hamlet. Mieszka na południu Portugalii i do dziś mam wyrzuty sumienia, że zapłaciłam grube pieniądze (no, nie ja) za to, by go dotknąć, pogłaskać, przytulić, popływać z nim w basenie, by mógł figlarsko tak umieścić nochal w mojej stopie, że przefrunęłam z nim cały basen. I do dziś nie oddałabym tego doświadczenia za żadne inne. Był to najpiękniejszy prezent walentynkowy, jaki dostałam.

Niektórzy ludzie twierdzą, że zwierzęta w niewoli trzymamy po to, by walczyć o ich lepszy los na wolności. Inni - że to barbarzyństwo. A ja nie wiem, co myśleć. Szczeżuja w mieszkaniu to też barbarzyństwo. Gdyby nie Hamlet, w życiu nie podpisałabym takiej petycji i nie rozesłała jej z rozdzielnika do 50 facebookowych znajomych. Nie wiedziabym też, że największym wrogiem delfinów są... plastikowe torebki na plaży. Krewniacy Hamleta myślą, że to meduzy - ich przysmak - połykają je i zaklejają sobie przewód pokarmowy. Umierają z głodu... No więc do roboty, podpisać i sprzątać porzucone reklamówki, nad Bałtykiem i w czasie wakacji na Krecie też.

Help Me Support This Cause

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz