wtorek, 8 września 2009

i ostatni

IV

Cztery armie, jak cztery noże -
w Rzym - w Pireneje - w Ural!
Mitraliezy! Armaty! Torpedy na morza!
Chorągwie na wiatr! Hurra!!!...

V

To nie piorun
bije z wysokości
w łuk triumfalny zwycięstwa.
To nie burza
obala kościół.
To inna, skrzydlata, klęska.
Krzyż złoty
nad Panteonem
chwieje się,
łamie, chyli.
Sterczą w niebo
ręce czerwone:
roztrzaskane arki bazylik.
Pęka stal.
Spada lawiną.
I nic jej nie zatrzyma.
Słychać:
tłuką kolby karabinów
w dwanaście tablic
praw Rzymu!
Lasem ściętym
wali się gotyk,
w stallach
święci
podnoszą lament,
lecą
z okien płonących bibliotek
kodeks,
Stary i Nowy Testament...
Aeroplany
w niebie nie znalazły boga,
łodzie podwodne
próżno szukały go w morzu.
Krzyczą żołnierze:
- Kłamstwo!
Tam nie ma nikogo!
Sami
na nowo
świat stworzym!

Idą.
Niebo błękitne bliżej.
Idą.
I każdy jest bogiem.
Na stos znoszą sztandary,
krzyże,
rozpalają ogromny ogień.
Płonie.
Łuną w niebo się wzbija.
Blask
czerwony
ciska naokół.

..................................................................................

Ziemio nasza!
Ziemio niczyja!
Pokój!
Pokój!
Pokój!


Zachód nie lubił naszego papieża. Francja, najbardziej z zachodu mi znana, widziała w nim wyłącznie stetryczałego staruszka, przestarzałego orędownika świata dawno przeterminowanego groteskową kukiełkę w rękach wszechmocnego oprawcy wolności i swobód wszelakich w osobie przewodniczącego Kongregacji wiadomo jakiej. Słuchając sączącego się z zagranicznych ust jadu zawsze zastanawiałam się, jak to możliwe - tak wielkie przesłanie pokoju i godności, głoszone słowem i czynem, do ostatnich chwil - sprowadzić do (niczego tymże zdobyczom cywilizacji nie ujmując) prezerwatywy i pigułki.

Drugi święty orędownik pokoju, brat Roger z Taize, w kwestiach tych ostatnich się nie wypowiadał, był więc postacią mało medialną. I on pokój głosił całym swoim życiem, sercem, miłością, zaufaniem i cichą, prostą modlitwą. Jego śmierć, tak bardzo absurdalna i tragiczna, równie cicha i pokorna, w niecałe cztery miesiące po śmierci Jana Pawła II, przeszła niemal bez echa. Było mi wtedy bardzo, bardzo smutno. Brutalnie uświadomiłam sobie, (tak, wiem, późno co nieco, co poradzę, że zawsze byłam naiwna? na swą obronę dodać mogę tylko, że w pierwszych dniach kwietnia byłam od polskich mediów oddalona o 3000 km) - że dziś nawet śmierć przelicza się na pieniądze. A co dopiero wojnę.

AD 1923 Broniewski tak kończy swój poemat:

VI

Wtedy
gdy już nikt nie będzie dzielił
ogromnej ojczyzny świata,
wrócą oni,
biali anieli,
w świętych, godowych szatach.
To nic,
że usta zgniły,
że oczy czerw im wyjadł -
powrócą
do swoich miłych,
a one
zwisną na szyjach.
Nie z mogił:
z dalekiej podróży
wrócą do domu goście.
Ziemia
zakwitnie różą,
kwiatem płomiennym -
M I Ł O Ś C I Ą.

Kiedy, panie Władysławie? Panie Nostradamusie? Panie Bushu, Obamo i pozostali panowie, zwłaszcza ci tam baarec? Kiedy?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz