piątek, 12 czerwca 2009

na początku

"I started to write because I came to Israel as an orphan and paper became my friend" - najpierw przeczytałam, a potem usłyszałam to samo zdanie od Aharona Appelfelda, gdy spotkał się z nami w pewnej piwnicznej norze, czyli jednej z sal wykładowych na hebraistyce. Przyjechał wtedy do Polski na targi książki, na okoliczność naszego wydania "Badenheim", książki, która również zapadła mi w pamięć.

Słowa te od początku we mnie zostały i często wracałam do nich myślą w chwilach smutku i tęsknoty - za przyjaźnią, bliskością, treścią życia w miejsce czarnej dziury (chor szachor?). Że "może mogłabym i ja, terapeutycznie, wtedy gdy zimno i gdy chce się wyć - zamiast wyć, bo może sąsiedzi mają już dosyć?" Tak to w każdym razie widnieje na pierwszej stronie mojego pierwszego pudełka od zapałek, czyli przywiezionego z Wilna 48 kartkowego zeszytu w linie. Sąsiuvinis 48 lapu. Generalinis importuotutojas: UAB VILTUKO, prekyba. Vilkpėdės g.8. LT-2009, Vilnius. Faksas (+370 2) 388831.

Zapełnienie tych 48 kartek zajęło mi 4 lata: zapiski na pudełku zaczynają się w 2004, a kończą w grudniu 2008. Zostały jeszcze ze 2 kartki czyste, ale pomyślałam, że odpuszczę, bo nowy rok to dobry moment na nowy zeszyt. Że chyba mogę uznać, że raz w życiu zapisałam swoimi bazgrołami jakiś zeszyt do końca, a nie tylko na pierwszych pięciu stronach. Drugie pudełko od zapałek zainaugurowałam więc 1 stycznia 2009 portretem danusinego zwierza - Tycjana, bo tak się złożyło, że w Nowy Rok byłam akurat szynszyl-sitterką.

Tęskniąc za Kretem zadałam wtedy Tyciowi wcale nie tycie pytanie: Jaki będziesz, roku 2009? Czy przyniesiesz ukojenie? Wciąż się uczę jak i gdzie go szukać. Ale pomóż mi, panie Boże heretyków, bo samej potwornie ciężko dźwigać ten tobołek. Wiosną 2008, w pociągu na CMK, a jakże, poczułam, że chcę położyć kres czasowi depresji. Że chcę zacząć żyć w pełni, nie w stanie wiecznej mobilizacji w obliczu grożącej klęski. Pomóż mi, Panie Boże szukających Cię w mroku, odnaleźć tę pełnię, pełnię na moją miarę.

Drugie pudełko od zapałek zapełnia się dużo szybciej, a przecież niedługo potem pojawiło się też pudełko trzecie, czyli blog. Majowo: "Lubię ten mój zeszyt. Czyżby faktycznie "paper became my friend"? No, może nie całkiem paper, bo nośniki jakby nie wszystkie papierowe, o tempora, o mores! Ale "word" - tak, word became my friend, to chyba mogę z czystym sumieniem uznać". Lubię też mojego nowego przyjaciela, a w zasadzie nie nowego - odnalezionego po tylu, tylu latach. Znałam się z nim i lubiłam już w czasach szczenięcych, a potem zupełnie o sobie zapomnieliśmy. A raczej - ja się chyba na niego obraziłam. Za to, że w pewnej chwili dotarło do mnie, że wybitną pisarką raczej nie zostanę. Tak jak obraziłam się na malowanie, gdy nie odnalazłam w sobie talentu Van Gogha, i na literaturę, za to, że jej całej nie przeczytam.

W zasadzie więc teraz poznajemy się z panem Słowem na nowo i wciąż trwa etap wzajemnego obwąchiwania. Tudzież dopierania. Takie, powiedzmy, pranie wstępne. Czasem obrażam się na niego i odgrażam, że bloga skasuję. Jak każdy przyjaciel, nie jest do końca przewidywalny i potrafi płatać nieoczekiwane figle. Ale lubię, lubię go. Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam, że go lubię. Niejaki Gorgiasz zaś, przez współziomków zwany Γοργίας ὁ Λεοντῖνος, którego właśnie czytam do wtorkowego egzaminu, tak mi wczoraj w tej kwestii klarował:

Słowo jest wielkim mocarzem, który, chociaż bardzo niepokaźne i niepozorne posiada ciało, dokonuje rzeczy najbardziej boskich: może bowiem uwolnić od strachu, odjąć smutek, wywołać radość i spotęgować litość.


Według Βικιθήκη w ustach (no, może pod piórem) autora brzmi to tak:
λόγος δυνάστης μέγας ἐστίν, ὃς σμικροτάτῳ σώματι καὶ ἀφανεστάτῳ θειότατα ἔργα ἀποτελεῖ· δύναται γὰρ καὶ φόβον παῦσαι καὶ λύπην ἀφελεῖν καὶ χαρὰν ἐνεργάσασθαι καὶ ἔλεον ἐπαυξῆσαι.

Hm. Czyżby na początku było Słowo?
Ἐν ἀρχῇ ἦν ὁ Λόγος, καὶ ὁ Λόγος ἦν πρὸς τὸν Θεόν, καὶ Θεὸς ἦν ὁ Λόγος.
A może jednak בְּרֵאשִׁית בָּרָא אֱלֹהִים אֵת הַשָּׁמַיִם וְאֵת הָאָרֶץ ?

PS branżowe:
Całkiem fajnie czytanego Gorgiasza po angielsku można (legalnie) posłuchać tu, poczytać (choć niestety w innym tłumaczeniu) tu, a w oryginale tu. Poglądy Rasziego (?) na kwestię sporną dociekliwy talmid zaś tu. Nawet ktoś je miłościwie przetłumaczył na angielski i zamieścił w obu wersjach językowych. Tak, public domain to zdecydowanie coś, co tygrysy lubią najbardziej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz