wtorek, 28 kwietnia 2009

rzecz o manii i modlitwa

Z maniakalnie niezaplanowanych dziś zboczeń z kursu - zrobiłam szczeżujskie zakupy pod Halą, gdzie oprócz uzasadnionego zielska w mało uzasadnionych ilościach udało mi się kupić tylko parę pasiastych zakolanówek (13 PLN), wściekle zielone rajstopki w kolorze wiosny (8,5) i pęczek krzywych róż (10). Uprzednio zaś upłynniłam na wełnę 60 PLN miast zaplanowanych 40. Czyli z wyjętych po drodze na Chłodną 120 zł, które po dodaniu do uprzednio posiadanych 20 miały starczyć na wełnę, terapię i jeszcze zostać 30 w portfelu - oczywiście nie zostało nic. Tjaaa. Na tym polega mania. Post factum uświadomiłam sobie, że zakupy też trochę bez sensu w perspektywie mlecza, którego narwała mi ciotka, no ale trudno - będzie miała Ruda ucztę, a może i dla mnie coś skapnie. Ciekawe czy zdążymy to przejeść, zanim się zepsuje. Byłam u mamy i dałam się nakarmić kluseczkami, dzwoniąc do Wuja Mara. W domu nie miałam już siły usiąść do kompa, pocieszyłam się chwilę wełną i padłam na 40 minut zamknąć oczy. Czemu, uch czemu ta mania jest taka męcząca?

Wracając od pani Marysi zaliczyłam 1) cepelię i 'błyskotliwą' pogawędkę z mało rozmowną panią, plus obejrzałam dogłębnie bolesławce wszelakie, tornistry i torebki oraz genialną wystawę na piętrze; 2) Sarenkę - takoż torebki, acz szybciej i wreszcie 3) papiernik, w którym udało mi się zostawić jedynie 20 PLN zyskując w zamian wymazywacz do atramentu niebieskiego i drugi do różowego oraz naboje w kolorze różowym, turkusowym i brązowym. Co biorąc pod uwagę fakt że pióra w rękach nie miałam od jakichś 4 lat było mi zaiste niezbędne. Potem jeszcze oświadczyłam się pani w sprawie pracy i byłam w tej kwestii tak przekonująca, że pani wpadła na pomysł hurtowni szukającej pracowników i dała mi na nią namiary. Tjaaaaa. Na tym też polega mania, choć pani M. okrutnie dziś zaprzeczyła mojemu samozadowoleniu z prezentowanej elokwencji i zdolności perswazyjnych, twierdząc, że jest to raczej moje odczucie niż fakt. Że ona ma wrażenie, że gada do ściany, bo ja nadaję jak nawiedzona i ani jej nie słucham, ani nie daję dojść do słowa, tak bardzo jestem przekonana o słuszności swoich poglądów i tak mi zależy, by ją przekonać. Hm. I na tym również p0lega mania.

A z drugiej strony, gdy jej mówię, że jestem na lekkiej górce, natychmiast próbuje zaprzeczyć. W drodze powrotnej dopada mnie myśl nie bardzo oryginalna, że - podobnie jak z depresją - tego doświadczenia chyba nie da się opowiedzieć komuś, kto na własnej lub partnera / rodzica / dziecka skórze sam nie przeżył. Czego generalnie życzyć nie należy. Czyli pogodzić się ze świadomością, że 'normalsi' zwyczajnie nie mają szansy (możliwości) mnie zrozumieć? Że mogą mi tylko wierzyć, gdy opowiadam - lub nie? Że cierpienie jest prawdziwe? Że to nie brak woli i inna ucieczka przed odpowiedzialnością? Pewnie co drugi w to nie uwierzy. A jednak tak jest i to jest moja prawda. Trudne to..........

Potem jeszcze spacer piechotą od metra Wawrzyszew do wuja. Przedreptałam dziś w sumie ładnych parę kilometrów, wbiegłam na czwarte piętro po schodach, nie wspominając o sprincie, jaki uprawiają moje szare komórki od 3 nad ranem na nogach. A z listy spraw zaplanowanych kilka wciąż nietkniętych, w tym z kategorii emergency telefon do Staszki - ważny i zaległy bardzo i również z listy A - mail PO KL i raport FC. Poważne problemy z goal oriented activity - to też wyznacznik manii. Jestem cholernie zmęczona.............................
i... jak zawsze boję się switcha w drugą stronę.....................................

Bądź błogosławiony Panie, Boże nasz, Królu Wszechświata, który dajesz odwagę wątpiącym, nawet jeśli modlą się do Ciebie nie wiedząc, czy wierzą. Proszę, poproś ode mnie aniołów, by wzięli mnie na ręce, proszę, bądź moim cieniem, by nie poraziło mnie słońce za dnia ani księżyc wśród nocy. Pozwól mi schronić się w cieniu twoich skrzydeł i uwierzyć, że będziesz czuwał nad moim wyjściem i powrotem, teraz i po wszystkie czasy. Że będę chodzić po wężach i żmijach, a lwa i smoka podepczę. Niech mnie Twój dobry duch prowadzi po bezpiecznej równinie. Głośno wołam do ciebie, a ty mi proszę odpowiedz ze swej świętej góry. Nie bój się, robaczku Jakubie - Bądź dla mnie skałą schronienia, warownią która ocala. Pozwól odchodzić i wracać do ciebie jak syn marnotrawny. Ofiarą bowiem ty się nie radujesz, a całopalenia, choćbym dał, nie przyjmiesz. Boże, moją ofiara jest duch skruszony, pokornym i skruszonym sercem ty, Boże, nie gardzisz. Panie, okaż Syjonowi łaskę w swej dobroci, odbuduj mury Jeruzalem........ Amen, czyli enter, jak mawiała pani Profesor.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz