sobota, 18 kwietnia 2009

juhu!

Czyli odzyskałam net. Niestety tym razem punkt dla chrzanionej tepsy: wczoraj przyszli panowie umyślni ("podaję numer zgłoszenia i zapisuję tu numer telefonu kontaktowego, preferowaną godzinę i uwagę, żeby technicy skontaktowali się z panią przed wizytą w lokalu, więc na pewno do pani ktoś zadzwoni, żeby dokładnie ustalić godzinę..."; tja, zadzwoni, ale do drzwi: "hm, dzień dobry, szkoda że za kwadrans muszę wyjść z domu, ale mieli panowie zadzwonić żeby się umówić", "taaaaak? nikt nam nic nie przekazał") i wskazali winnego. D-linka oczywiście, bo jakże wina mogłaby leżeć po stronie neostrady. Wygrzebałam stary modem i spytałam, czy możemy sprawdzić na tym, a oni mi na to, żebym sobie sama sprawdziła, bo są w niedoczasie.

Sprawdzam więc sobie w ten deszczowy poranek i ze smutkiem przekonuję się, że tym razem rację mieli. I udzielający konsultacji Skimbleshanks, co mu dziękuję za piękną panią Hartwig w odpowiedzi na Pana Cogito, niestety takoż. Ehhh. Czy oznacza to, że po 3,5 roku ruter i modem tracą datę ważności i nadają się ni mniej ni więcej jak tylko do kosza? Droga ta impreza.

Ponieważ zaś przez 2 tygodnie byłam odłączona od matriksa, a na biegunach co nieco się działo, powieszę opowieść, com ją w tym czasie z dala od neostrady wystukała. Podzieloną na notek kilka, bo coś długa wyszła. Czyli będzie dużo czytania i proszę się cieszyć. W kwestii dat mam dylemat, czy wklejać wstecz czy z dzisiejszą, i nie wiem jeszcze jak go rozwiążę, więc proszę się cieszyć tak czy siak.

Na życzenia wielkanocne trochę za późno chyba, ale poświątecznie pozdrawiam PT czytelników, z Dorotką (od francuskiej wymowy greki!), co mi się wczoraj spotkana na Dzikiej objawiła, na czele. Prawdę mówiąc to jakoś trudno mi uwierzyć, że ktoś spoza grona przeze mnie do tego zmuszanego te moje bazgroły czyta, więc za spontaniczne wyznanie niniejszym dziękuję.

Pani Leśniezielonej za pamięć takoż. Biblioteki "do końca" nie rozpoznałam, bo w Palacio da Ajuda mnie nie było. Podobnie jak w wielu innych wartych zwiedzenia miejscach, bo przecież jak się w jakimś mieście mieszka, to się go nie zwiedza jak nieprzymierzając turystyczna stonka :)) Którego niezwiedzenia oczywiście żałuję, eh, żałuję. Z Gulbenkianem, co go miałam en face mojego beznadziejnego uniwersytetu, na czele. Może jeszcze nadrobię. Za to mój nos na widok obrazka powiedział: "Koniec Świata!" jeszcze zanim doszedł do wdzięcznej apostrofy w poście. Z Portugalią i biblioteką Coimbryjską (Conimbryjską?) skojarzyła mi się jak nic. Może dlatego, że tamtą widziałam, i że zastanawiałam się wtedy, jak oni na te najwyższe półki sięgali... Nie najstabilniej wyglądającej drabiny w czasie odwiedzin nie odnotowałam. Więc wynik meczu 1:1, co? Tak czy siak, zdjęcia podobnych przybytków w poście ze strony Curious Expeditions, zwieńczonym jedynymi 609 komentarzami, warte są obejrzenia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz