środa, 21 października 2009

spóźniona laurka

Mojego Pana-Od-Historii mało kto lubił, lub może raczej - mało kto poważał. Bo choć spokojny, nie wadził nikomu, to - nieporadny, nieśmiały, z nosem umazanym kredą i jeszcze tragiczniej upapranymi kredowym pyłem czarnymi dżinsami nie umiał ani zapanować nad klasą (stosunek płci 28:5), a już zwłaszcza nad grupą 17 kobiet, ani przemocą wlać nam wiedzy do głowy. Kazał czytać źródła, nie podręcznik - a jak wiadomo uczeń pozbawiony tradycyjnych narzędzi nauczycielskiej opresji jest jak niemowlę wrzucone do wielkiej wanny z wodą. "Kartkówek, kartkówek, prac domowych i odpytywania!" - im bliżej matury, tym goręcej domagała się moja klasa, zwołując specjalne zebrania na przerwach dla rozpatrzenia grozy sytuacji.

Podjęliśmy nawet próby wyręczenia go w tej kwestii: na naszą wyraźną prośbę pierwsze 5 minut lekcji oddawane było ochotnikowi (lub raczej, bo częściej - ochotniczce), który przypominał tonącym niemowlętom, który mamy wiek i w jakiej części globu się znajdujemy. Pomysł upadł, gdy skończyli się ochotnicy. Podobnie - chyba nawet kiedyś udało nam się wymusić ze 2 kartkówki. No ale nie nauczyliśmy się do nich, więc Pan nam się zniechęcił.

Na wspomnianych akapit wyżej zebraniach broniłam Pana-Od-Historii jak lwica; u mojego boku pałętały się jeszcze ze dwa-trzy lwiątka. Gros mojej klasy zastanawiało się, jak go (prośbą? groźbą? kijem? marchewką?) zmienić. Nie zmienić w sensie changer DE prof, tylko changer LE prof (=nie zdjąć białą koszulę i założyć czarną, albo w ogóle T-shirt, tylko przefarbować białą na różowo i obciąć jej rękawy, bo koszula, generalnie, niczego sobie i taka dobra gatunkowo, szkoda by jej było, dziś już takich nie robią...).

Targana porywami realizmu próbowałam rozpaczliwie klarować współziomkom, że - abstrahując od pytania, czy delikwent sam widzi taką potrzebę - mało prawdopodobne jest, by banda rozwydrzonych gówniarzy jakąkolwiek metodą mogła zmienić dorosłego człowieka. Że może lepiej skorzystać z tego, co daje, a reszty szukać gdzie indziej. Ale to nie jest coś, co licealiści lubią najbardziej. Ci, co uczą studentów wiedzą też, że nie jest to nawet coś, co studenci lubią najbardziej. Niedługo doktoranci też przestaną to lubić. Kurs zaciekawionego szukania należałoby rozpocząć w przedszkolu, a może i w żłobku. My jednak zaczynamy reformę szkoły od matury, a uniwersytetu - od Bolonii i punktów ECTS. Powodzenia.

Ja do dziś dziękuję niebiosom, że historii uczył mnie właśnie on. A greki mój jeszcze bardziej nieudolny metodycznie, choć wprawniejszy w sztuce cyrkowej tutor (choć bez metodycznej wirtuozerki uprawianej synchronicznie przez konkurencję zapewne skończyłoby się to tym, czym moja nauka łaciny). A hebrajskiego Szoszi, która o metodyce i jedynie-słusznej-metodzie-komunikacyjnej zielonego pojęcia nie miała, nie ma i prawdopodobnie mieć nie zamierza. Szoszi też broniłam jak lwica, zebrań specjalnych nie było, no ale babskie marudzenie na przerwach - i owszem. Bo dziewczynki na hebraistyce niewiele się różnią od żądnych fajerwerków licealistów. No, może tym, że nie chodziło im o kartkówki i prace domowe, tych ostatnich Szoszi zapewniała pod dostatkiem. Ale tak bez fajerwerków... ona nic nie robi... w ogóle się nie przygotowuje... Ludzie, ludzie, ale po co ma się przygotowywać, jeśli nie musi??? No jak to po co. Dla zasady. I żeby ładnie i kolorowo było. I żeby samo do głowy weszło, bez tłuczenia tych nudnych ćwiczonek.

I jeszcze był Smok, straszny Smok. U niego też próżno by szukać porządku, a metodyki jeszcze próżniej, ale ziejąca siarka sprawiała, że nikomu nie przychodziło to do głowy. A nawet niektórzy go lubili. Ja tam wiem jedno. Gdyby nie oni, ta cała czwórka - nie byłabym taka, jaka jestem. Intelektualnie, ale i - tak normalnie, po ludzku.

* * *

Laurkę tę wystukałam któregoś jeszcze pięknego jesiennego dnia, a przyjrzawszy się jej bacznie zamierzałam (?) powiesić na okoliczność rocznicy bitwy pod Lenino oraz Dnia Wojska Polskiego vel KEN (i nie chodzi o aleję). Alem tę wiekopomną datę chyba niestety przegapiła. Więc na wypadek, gdyby w gniazdku na akacji drżała z niepokoju jakaś niepocieszona pani słowikowa - kajam się i wieszam dziś. Belfrom moim ulubionym i/lub nieulubionym i/lub nie moim dedykując.

3 komentarze:

  1. rocznica bitwy pod Lenino i Dzień Wojska Polskiego był/była 12 października, w tym dniu tez były(są?) urodziny Babci Wisi...
    A 14 października.....

    OdpowiedzUsuń
  2. Mama!!!!!!!!!!!!!! Jestem dumna z twoich komputerowych umiejętności!

    No wiem, wiem, ale to tak blisko jedno drugiego ;-) a poza tym na urodzinach Moniki umawiałam się z moim panem-od-historii, że spotkamy się w rocznicę bitwy pod Lenino na okoliczność dnia nauczyciela. O widzisz, to teraz zapamiętam kiedy są (dlaczego "były"?) urodziny Babci Wisi. Imieniny pamiętam, bo niepokalane poczęcie...

    OdpowiedzUsuń
  3. heh... zajęcia z tutorem pozostawiają niezatarty ślad :)

    OdpowiedzUsuń