piątek, 28 sierpnia 2009

ludzie listy piszą

Ho ho, tak tak. Kiedyś nie było komórek. Kiedyś nawet zwykły telefon był dobrem rzadkim. A o necie to się nawet nikomu nie śniło. Ho ho, tak tak, a czasy te pamięta moja wiecznie młoda mama we własnej osobie. Kiedyś moja mama miała półtora roku. Ho ho, tak tak...

Koteńka!
List Twój, który przed chwilą odebrałem, sprawił mi ogromną radość i oczekiwałem tego listu codziennie z bardzo wielką niecierpliwością. Wczoraj wysłałem telegram do Ciebie, który chyba już otrzymałaś. Nie chodziło mi o to, że się pogniewałaś na mnie, ale bałem się, czy nie stało się coś tobie lub Halusi, co chce przede mną na razie zataić. Wiem, że zostawiłem Ciebie bez służącej i bałem się, że mogłaś sobie coś zrobić przez podniesienie jakiegoś ciężaru. Halusia miała wysypkę na ciele i bałem się czy nie zachorowała. To też list Twój, z którego wynika, że mniej więcej wszystko jest w porządku – bardzo mnie ucieszył. Gdybym dzisiaj tego listu nie dostał – miałem jutro telefonować do Kowalskiego lub do Ciebie do biura. Liczyłem się też z ewentualnością przedwczesnego wyjazdu do Warszawy, gdybym w dalszym ciągu nie miał od Ciebie wiadomości. (...) Koteńka, napisz mi tym razem z mniejszym opóźnieniem, bo ja bardzo czekam na Twoje listy i bardzo mi jest przykro kiedy inni dostają listy, - czasem codziennie - a ja codziennie wracam z kancelarii WDW bez listu. (...) Mocno ucałuj naszą słodziutką dzieweczkę. Wcale nie chcę, aby za mną tęskniła. Niech się tylko zdrowo chowa i bawi. Pozdrów Mamusię.
Całuję Cię mocno
Twój
Zyg

Tako pisze dziadek Zygmuś do babci Wisi z Juraty, 17 VIII 49, o godz. 16. A Jurata... ta hipersupermodna Jurata... kiedyś... Ho ho, tak tak...

Pytasz o to jak ja się tu bawię. Odpowiadam Ci szczerze, że nieszczególnie. Jak Ci już pisałem w poprzednim liście (którego jak widzę nie czytałaś) - Jurata to jest taka wysepka prawie - bardzo daleko położona od wszelkich centrów zabawy [dziadku! to z ciebie taki rozrywkowy gość?], zupełnie odmienna od Sopotu. Jest to ustronie, idealne dla wypoczynku rodzinnego (z dziećmi), ale zupełnie nieinteresujące dla "słomianych wdowców" lub kawalerów. Muszę Cię uspokoić, że wszelkie miłosne historie są tu fizycznie niemożliwe, bo ludzie mieszkają tu wszyscy w kilkuosobowych pokojach i prawie wszyscy są z dziećmi. Czasem żałuję, że nie wziąłem ze sobą naszej Halinki, ale z drugiej strony niewiadomo co onaby jadła, bo tutaj jest tylko jedna kuchnia dla wszystkich. [Hm, czyżby wtedy nie było też gerberków?]. Poza tym panuje tu plaga komarów, od których dzieciu najbardziej cierpią. [no, komary są upierdliwe, ale dzieci, a przynajmniej wspomniana Halinka chyba bardziej ucierpieć może od... ten tego... jakiegoś kleszcza? Czy może była to era również przedkleszczowa?] Mimo to nie narzekam na moje wczasy, gdyż czas upływa tu w rozkosznym lenistwie. Dotychczas miałem tylko 3 dni plażowe, a reszta była pochmurna. Najgorsze że nie ma tu gdzie spacerować. Jest tylko jedna jedyna droga (do Jastarni), a z obu stron rzadki las sosnowy i morze. Człowiek czuje się jak na jakimś okręcie zakotwiczonym na morzu. Do Gdańska, Gdyni i Sopotu jest bardzo daleko i trzeba tam jechać po 4 godziny w jedną stronę. Aby jechać statkiem - trzeba najpierw dostać się do miejscowości Hel, co też wymaga dosyć czasu i pieniędzy, których nie mam. - To też jak dotychczas dzień spędzam na wylegiwaniu się na tarasie [hola hola, te tarasy w WDW to ja widziałam, teraz to się balkon nazywa], plażowaniu (o ile jest pogoda, czytaniu książek, grach w karty i szachy. Czasem tańczymy trochę przy patefonie, czasem mamy kino, no i to wszystko. Towarzystwo średnie. Wszystkie zabawy i gry odbywają się tylko kolektywnie. - Jeżeli pojedziemy nad morze razem - to Ty musisz przedtem zaopatrzyć się w cały komplet morskich strojów, kobiety mimo wszystko bardzo się tu stroją. Do kompletu tego należą: suknia plażowa, kostium kąpielowy, szorty, barwne szlafroki, spodnie jasne, wszelkiego rodzaju bluzki i spódniczki, kubraczki czerwonego koloru - tego rodzaju jak Twój granatowy itd. Wogóle przeważa tutaj kolor mocno czerwony we wszystkich rodzajach strojów. Szlafroczki i spódniczki też przeważnie są czerwone w groszki. Kobiety upodabniają się tu do muchomorów. Szczegóły te podaję Ci dlatego, ponieważ wiem że Ciebie zainteresują.

No a teraz hit wszechczasów:
Jutro urządza się wycieczkę do Gdańska statkiem, ale zdaje się że nie pojadę. Może pojadę innym razem, jak przyślesz mi trochę pieniędzy, bo już musiałem się zapożyczyć.

To w owym słynącym z patriarchalnej struktury domu to BABCIA trzymała kasę???? Czego to się człowiek na stare lata nie dowiaduje. Eh, chciałabym dostawać takie listy. Mogłyby być nawet via email, ale kto w mailu pisze taką polszczyzną? Podobno to się talent narracyjny nazywa? ;-)

2 komentarze:

  1. Koteńka"- toż to słowne piękno w czystej postaci! Pięknym mi się jednak nie wydaje zostawianie (nawet) Koteńce służącej i jechanie na wywczas, choćby jak najbardziej purytański, zamiast samemu ciężary dźwigać i na rękach Koteńkę nosić. Oglądanie cudzych muchomorów, pląsy przy patefonie (kolektywne- ciekawe, czy z kolegą z wąsem...taaa). A fe, a fe! Dobrze, że się babcia gniewała i na używanie dziadunia "ściboliła".
    Zdaje się, że jestem "jej krew"...w dodatku jeszcze bardziej sfeminizowana. Ja bym mu dała Juratę!

    OdpowiedzUsuń
  2. No, moja pierwsza myśl była identyczna, choć i wiedziałam, że to w tym modelu stała praktyka była. Co do noszenia, to nie chodziło o ciężary, tylko o to, że babcia wtedy w drugiej ciąży była, z Ewą.... co tylko, hm... potęguje adekwatność twego komentarza. Może mama go (dziadka) tu jakoś wybroni, choć nie podejrzewam, by się dało. MSW i już.

    OdpowiedzUsuń