
...i najpiękniejsza w historii szczeżujskiego zębodzieła koronka:

No i pasiaste futro w pełnej krasie. Gdyby nie była Szczeżują, miała zostać Trzmielem albo Tygrysem.

no więc chyba logiczne że mamy bałagan? poza czasowym mam nadzieję bałaganem na rzecz wirtualnego remontu mamy constans bałagan w realnych neuroprzekaźnikach i cholernie trudno nam z tym.
W domu będę pewnie jeszcze długo dosalać atmosferę na widok pogryzionych pudeł, nadczytanych książek, koronkowych prześcieradeł w trójkątny wzorek, zagubionego bobka czy źdźbła siana zaplątanego w przypadkowym miejscu. Co do dwóch ostatnich, to krakowskie doświadczenie pokazuje, że pod względem chowania po kątach zachowują się identycznie jak igły z choinki i piasek znad morza.
Szczeżuja zamieszkała z nami w niedzielę, 11 czerwca AD 2006 i pokicała na niebieskie pastwiska wczoraj, w piątek, 31 lipca 2009, chwilę przed jedenastą. Trzy lata i pięć tygodni, tylko tyle i aż tyle.
I to wcale nie tak miało być. To nie był plan na te wakacje, i na pewno nie na ten rok. Miałyśmy tu teraz siedzieć dwa tygodnie z Horacym i Rudą, kicać szczęśliwe po całej działce, częstując się czym dusza zapragnie prosto z grządki, buszować w lesie i pod gankiem, a nie zamieszkać na zawsze w lesie pod brzozą, w suchej, zimnej piaszczystej ziemi.
Niebo to jest małe miasteczko w niedzielę,
Gwiazdy gapią się na ziemię z okien.
A wiadomo że gwiazd jest wiele,
i że wszystkie są niebieskookie...