wtorek, 28 grudnia 2010

siedem lat i pięć protekcji

Moją przygodę z psychiatryczną służbą zdrowia zaczęłam jesienią roku 2003. Będzie siedem lat, już ponad, a przygodzie z depresją/chad za chwilę stuknie lat osiem. Długo. Wychowała mnie pani Irena, o której już kiedyś w blogu na biegunach opowiadałam. Wyfrunąwszy spod jej skrzydeł od dwóch lat leczę się w PZP przy IPiN, czyli miejscu, w którym teoretycznie rzecz biorąc znaleźć powinnam najbardziej fachową pomoc w Warszawie. W dodatku za darmo, czyli za pieniądze podatników. I poniekąd tę fachową pomoc znajduję - byłabym nieuczciwa twierdząc, że nie. Tyle, że... nieco rozmija się ona z moimi oczekiwaniami.

Do mojego obecnego lekarza trafiłam w sytuacji, nazwijmy to, emergency. Ze skierowaniem do psychiatryka w torebce i poważnym dylematem, czy aby z niego nie skorzystać i nie zamknąć się w tym przybytku na Święta i Nowy Rok. Zupełnie nie wiedziałam jednak, z czym to się je. Z czym się je szpital jakikolwiek, a wariatkowo w szczególności. Co to znaczy. Jak się to robi. Zadzwoniłam więc do najbliższej na moim horyzoncie osoby, która wiedzieć mogła. Bałam się, panicznie się bałam. Ciocia Bożenka była miła. Zaprowadziła do pani doktór. Też miłej. Pani doktór zadała parę pytań i zaprowadziła do pana doktora. Siwy, również wyglądał na miłego. Przekonywanie go, by mnie przyjął, było dość zabawne, lub może lepiej - tragikomiczne. No ale element komizmu niezaprzeczalnie był:

- Słuchaj, D. dała skierowanie. Ty musisz panią przyjąć!
- Muszę?
- No musisz. Pani ma pięć protekcji.
- Jakie pięć, jeśli widzę dwie?
- No pięć. Ja raz. Bożena dwa. D. trzy. Pani cztery. Ty pięć. Czyli nie masz wyjścia.

Pan pokiwał głową i się zgodził. Zapisał w kalendarzu, zapytał o ubezpieczenie, poinformował "ja to jestem urzędnik" i kazał przynieść rmuę. Nie wiedziałam wówczas, jak głęboka prawda kryła się w słowach, którymi mi się przedstawił..........

"Niech mu Pani da szansę" - powiedziała mi wówczas pani Marysia i poparła ją pani Irena. Przyznałam im rację. Może nie potrzebuję już serca, mam je wszak gdzie indziej. Może dobry, sprawny urzędnik wystarczy, jeśli właściwie przekłada papierki i wzorowo posługuje się procedurami? Wiele osób słysząc nazwisko bije czołem i zachwala. Z pewnością nie bezpodstawnie. Dałam sobie czas, dałam jemu czas. Coś zrobiliśmy, czegoś nie. Bilans nie jest na minusie, ale za bardzo na plusie również nie. Mam poczucie, że czas powoli się kończy i że pora szukać następnego gniazda.

* * *

"Stawia Pani wysoką poprzeczkę" - powiedziała refleksyjnie jedna z uczestniczek castingu. Taka, coby go pewnie wygrała, gdyby nie to, że sama się wycofała. "Może być trudno znaleźć kogoś, kto do niej doskoczy" - dodała. Zamyśliłam się. Tak, wiem. Ja to dobrze wiem. Tylko tak się złożyło, że przez pięć lat leczenia u pani Ireny zostałam przez nią rozpuszczona i nie potrafię zejść poniżej tego poziomu. Co więcej, zachłannie chciałabym wyżej, ponieważ urosłam i moje potrzeby również wydoroślały. Nie potrafię wyrzec się tego, do czego z takim trudem sama się pięłam, pod wiatr, po ciemku, przez tonę strachu, hektolitry łez, kilometry książek, wiele godzin psychoterapii. I nie widzę powodu, żeby to robić. Jest mi trochę smutno, że wśród osób, z którymi o tym rozmawiam, mało kto mnie rozumie i mało kto wspiera.

Siedem lat to wystarczająco dużo czasu, by samej chorując uważnie przyjrzeć się psychiatrii, psychiatrom i pacjentom psychiatrów, a w istocie szerzej - medycynie, lekarzom i pacjentom tych lekarzy. Na żywo, w internecie, w mediach, obserwując lekarzy moich i niemoich, różne modele chorowania i leczenia - przez siedem lat zdążyłam się dużo pozastanawiać i dojść do konkretnych wniosków. Zdążyłam przemyśleć i przedefiniować w sobie znaczenie i wartość relacji lekarz-pacjent oraz świadomie opowiedzieć się po stronie konkretnej filozofii zdrowia i choroby implikującej określony kształt procesu chorowania, zdrowienia i leczenia. Która u swych podstaw jest filozofią - człowieka. 

Postanowiłam więc powalczyć. To nie jest ani łatwe, ani przyjemne i wbrew temu, co mi ktoś zasugerował, nie stanowi perwersyjnej formy rozrywki. To boli i kosztuje, a ja w imię wyższych celów zagryzam zęby. Traktuję ten casting jak inwestycję. Być może kiedyś się poddam, być może całkiem niedługo, ale na razie - wciąż szukam. Szukam lekarza. Moje siedmioletnie przemyślenia, które w ciągu ostatniego miesiąca mielę i mielę we wszystkie strony, składają się na list gończy w odcinkach. Będzie dużo, dużo czytania, jakoś wszak trzeba nadrobić roczne zaległości na blogu. Feedback mile widziany.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz