niedziela, 2 stycznia 2011

dla Mi o kompromisie

„Szarpałaś się ze mną, teraz szarpiesz się z K., obawiam się, ze będziesz szarpać się z każdym, kogo spotkasz” – powiedziała do mnie w czwartek moja ex pani doktór, do której przyszłam po radę w wiadomej kwestii. Mistrzyni  wrednych pytań i celnych szpilek. Odpowiadam jej. Niniejszym, tu [tzn. odpowiadam na innej kartce, ale tu przeklejam]. Szarpanie z drem K. odkładam na bok, ma zupełnie inną naturę, choć podobne przyczyny, nie spekuluję też na temat przyszłości. Jest to opowieść o relacji z lekarzem, która była bardzo, bardzo trudna, a jednak bardzo dobra. Metafora kompromisu, o który w komentarzu pod poprzednim postem zapytała mnie Prawie_mała_Mi.

Tak, szarpałam się. Jak dziecko, chore, przerażone dziecko z wysoką gorączką. Byłam tylko i aż chorym i przerażonym dzieckiem, gorączka czasem spadała, a czasem rosła. Strach był constans, choć przybierał różne oblicza. Choroba była constans, choć przecież polega na tym, że constans w niej nie ma. Była więc constans brakiem constans, z trzema prawie trzymiesięcznymi przerwami na kawę na przestrzeni pięciu i pół roku, a z dzisiejszej perspektywy – na przestrzeni ośmiu lat. Miotałam się i w tej permanentnej gorączce nie słyszałam życzliwych, nie raz powtarzanych ostrzeżeń: „Pani Izo, Irena to mocny przeciwnik. Nie należy pchać się między ostrza potężnych szermierzy”. Mój strach był silniejszy i zagłuszał dobre rady. 

Był to strach przed chorobą, strach przed zagubieniem, strach przed ciemnością, strach przed niepewnością, strach przed niewiadomą, strach przed przyszłością, strach przed porażką, strach przed bólem, strach przed cierpieniem, strach przed utratą kontroli, strach przed bliskością, strach przed zaufaniem, strach przed nadużyciem, strach przed skosem, bo rodzi ryzyko nadużycia, strach przed mrokiem depresji, strach przed samobójstwem, strach przed konsekwencjami maniakalnych wybryków, strach przed każdą wizytą u Pani, strach przed dostaniem po głowie, strach przed Pani krzywą miną, strach przed tym, że Pani nie usłyszy, strach przed tym, że Pani usłyszy, strach przed rozczarowaniem, strach przed utratą złudzeń, strach przed życiem, strach przed odpowiedzialnością, strach przed obłędem, strach przed wariatkowem, strach przed tym, że podzielę los mojej dwubiegunowej ciotki-samobójczyni, o której nie wiedziałam, że była dwubiegunowa, a teraz wiem, strach przed odrzuceniem, strach przed lekami, strach przed skutkami ubocznymi leków, strach przed tym, że leki nie zadziałają, strach przed tym, że zadziałają i trzeba będzie zmierzyć się z życiem, strach przed manią, strach przed utratą manii, strach przed zależnością, strach przed słabością, strach przed Pani siłą, strach przed tym, że utracę moje pięć minut, strach………………………… 

Ja chyba mogłabym jeszcze długo wymieniać i każdy z wymienionych przeze mnie strachów jest autentyczny. Ze znakomitą większością z nich borykam się nadal, choć ponazywałam je już i trochę oswoiłam i dalej grzecznie oram w nich na terapii i stawiam im czoła w życiu. I w międzyczasie trochę dorosłam. Ale nadal jestem chora i nadal mam gorączkę. Na miłość boską. Jak może Pani oczekiwać, że bojąc się tego wszystkiego na dwubiegunowej szybkiej karuzeli będę ufna, spokojna i nie szarpnę????????????????? W tej relacji od tego Pani jest, by wytrzymać moje szarpanie. 

Dalej. „Szarpanie się z kimś” nigdy nie jest jednostronne. Szarpałyśmy się obie, symetrycznie, bo akcja rodzi reakcję, i jeśli miałyśmy utrzymać względny pion, to im bardziej szarpałam ja, tym bardziej Pani musiała odszarpnąć, i vice versa. Problem jajka i kury jest nierozstrzygalny i nieistotny, ale wkurza mnie powiedzenie „szarpałaś się ze mną”. Taaaaak. Ja się szarpałam, Pani była niewzruszona jak skała, a dzieci znajduje się w kapuście. Niech Pani choć raz weźmie odpowiedzialność za swoje tylko i aż człowieczeństwo, przyzna się do niedoskonałości i powie „szarpaŁYŚMY się”. Może być z ciągiem dalszym: „…ty, bo się bałaś, a ja, bo wobec ogromu twojego strachu trudno było mi jednocześnie trzymać cię za rękę i się o ciebie nie obijać. Jeśli cię poturbowałam, to tylko dlatego, że próbowałam chronić cię przed upadkiem. Czasem się nie udało, ale starałam się najlepiej, jak umiałam”.

Był to grząski teren i trudne warunki atmosferyczne. Gdy dwie osoby próbują iść ramię w ramię w deszczu po błocie, obie są uparte, jedna do tego bardzo się boi, miota jak przerażone zwierzątko, a przy tym wisi na huśtawce rzucającej ją w górę i w dół, a druga próbuje ją podtrzymywać – to uniknąć szarpania można było co najwyżej zalegając w błocie. A my szłyśmy. Szłyśmy jakoś do przodu i przecież o to właśnie chodziło, nawet jeśli była to droga do Wrocławia przez Szczecin, a do „celu”, czyli kolejnego etapu mojej drogi, na którym towarzyszy mi inny przewodnik, dotarłam upaćkana błotem, wykończona, posiniaczona i z paroma dużymi ranami. Ale doszłam. Widać inaczej się nie dało

We wspólnej wędrówce przez mrok i deszcz obie się potykałyśmy i przewracałyśmy, a jednak to Pani miała latarkę i trzymała mapę, choć nie zawsze umiała ją czytać, i to Pani oferowała mi swoje ramię: nawet jeśli i ono się chwiało, to i tak było mocniejsze i stabilniejsze od mojego. Pewnie wiele razy uchroniło mnie przed upadkiem, ale również od czasu do czasu pociągnęło w błoto. Nie zważę, czego było więcej, po pierwsze, bo niemożliwe, a po drugie, bo w tej chwili bez znaczenia. Tym, co pomagało iść, było nie tylko to ramię i bolesne wyciąganie kolców z poranionych stóp, lecz także, a może przede wszystkim, Pani zwyczajna milcząca obecność w którejkolwiek ze swych licznych ról. 

*

Co nie znaczy, że miałabym coś przeciwko temu, żeby następne etapy drogi były ociupinę mniej bolesne, teren mniej grząski, a przewodnik, o którego się obijam, nieco mniej kanciasty. Rozglądam się, czy jest na to szansa, ot i co. W jednej osobie. Może nie ma. Ale jeszcze przez chwilę nie chcę tracić wiary. 

6 komentarzy:

  1. Czy dobrze rozumiem, że oznacza to, iż tym razem udało mi się wstrzelić w pytanie? :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ale ja już nie mam więcej pytań :) Twoja odpowiedź w pierwszej chwili zrobiła na mnie wrażenie "nie na temat". Ale przyjrzawszy się całej opowiedzianej historii, wyciągnęłam wniosek, że na kompromis nie bardzo jesteś gotowa. W każdym razie trzymam kciuki za powodzenie!

    OdpowiedzUsuń
  3. Hm. Tak sądzisz? To daje do myślenia, bo sądziłam, że powiedziałam coś przeciwnego :-)))

    OdpowiedzUsuń